W niedzielę rozgarniam zasłony wcześnie rano, piję kawę w ulubionym fotelu, Duduś rozwalony w naszym łóżku. Potem odświętne sukienki, fryzury. Inspirujące nabożeństwo a dla dzieci szkółka niedzielna w plenerze. Potem lody na słońcu i mieszczański spacer główną ulicą. Domowa pizza na obiad, wycieczka rowerowa i długie dokazywanie na placu zabaw- znów dzieci umorusane, ale tym razem w niedzielnych sukienkach i koszulach ;)
Wieczór- małżeńska integracja. Skończyliśmy właśnie lepić 85 pierogów. Jak dobrze się przy tym rozmawia!
Przez ten weekend dominującym we mnie uczuciem była- wdzięczność.
Wielka wdzięczność.
Podszyta jak to u mnie zwykle nieco wyrzutami sumienia.
Ale:
Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary,
Czego za dobrodziejstwa, którym nie masz miary.
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie,
I w otchłaniach i w morzu, na ziemi, na niebie.
(...)
Wdzięcznym Cię tedy sercem Panie wyznawamy,
Bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy.
mnie się nigdy nie zgadzały nabożeństwa pasyjne z porą roku. jak wzbudzać w sobie żal itd. kiedy wszystko radośnie budzi się do życia? osobiście przeniosłabym te gorzkie żale i drogi krzyżowe na listopad- grudzień a Boże Narodzenie i Wielkanoc niechby sobie były na wiosnę w odstępie miesiąca :D
OdpowiedzUsuńu na podobny przepiękny weekend i to samo poczucie radości :)
OdpowiedzUsuńte same uczucia nami targają! te same :)
OdpowiedzUsuńCudownie....
OdpowiedzUsuńnie dziwię się tej wdzięczności, bo to wszystko brzmi jak z bajki, nie jak z życia... :-)
OdpowiedzUsuń