poniedziałek, 30 grudnia 2013

noworoczne życzenia

Uwierzycie, że dzisiaj piłam kawę w ogródku kawiarnianym, z widokiem na jezioro i lasy, wystawiając twarz do słońca?
30 grudnia.
Uwielbiam taką zimę.
Dzieci zahipnotyzowaliśmy porcją frytek z keczupem . Do momentu wylizania miseczki po keczupie mieliśmy jakieś 10 minut na latte w ciszy. Na słońcu. Na dworze.

Jak tam postanowienia noworoczne? Jesteście z klubu ojtamojtam z Nowym Rokiem, to tylko umowne, itd.? Nie no, że umowne to wiadomo, ale każda okazja jest dobra żeby coś zacząc od początku, moim zdaniem. Zaczynać od początku różne rzeczy można tysiąc razy. Są ludzie którzy uważają, że życie biegnie liniowo; decyzje życiowe należy podejmować w stosownych momentach (w młodości), a potem te decyzje są jak dobrze (lub źle) ulokowane pieniądze- procentują albo lokują cię w czarnej niecenzuralnej. W pewnym wieku wszystko trzeba mieć ułożone, zaplanowane, ustalone; na pewne sprawy jest za późno, zmiany nie wyjdą skoro dotychczas nie wyszły.
Ja do takich ludzi nie należę. Poza ograniczeniami biologicznymi, życie biegnie zagadkowymi torami; za każdym zakrętem można coś zacząc i to jest fascynujące. Może nam sto razy nie wyjść i możemy od Nowego Roku, od poniedziałku, od dzisiejszego poranka zaczynać kolejne podejście.
Czytałam ostatnio o mężczyźnie który ukończył psychologię w wieku 60 lat i dziś jako 75-latek ma za sobą już 15 lat pełnej sukcesów praktyki w tym zawodzie, i wielu zadowolonych pacjentów.
Z drugiej strony w Święta rozmawialiśmy z kuzynem mojego męża i jego żoną. Mają 40 lat i dwóch synów, 16 i 18 latka. Powiedzieli nam (nie mając przy tym miny pełnej błogości i szczęścia, raczej bezbrzeznej nudy), że u nich właściwie żadnych newsów nie ma od kiedy synowie im się urodzili, nic się nie dzieje, wszystko "po staremu", jak zwykle.
Od 16 lat. Nie mówię że każdy ma kończyć piętnasty fakultet czy rzucać pracę żeby wyjechać w podróż dookoła świata. Może u nich to po prostu problem z poczuciem własnej wartości. Może ich zdaniem to co u nich się dzieje nie jest ważne aby o tym powiedzieć. Że wiecie, postanowiłam od Nowego Roku schudnąć/przytyć/odmalować krzesła i stół w salonie/przeczytać zaległe książki. Albo że właśnie schudłam/przytyłam/odmalowałam/przeczytałam/zakochałam się na nowo w moim mężu/poznałam ciekawych ludzi.
W Nowym Roku życzę więc Wam DZIANIA SIĘ. Aby się DZIAŁO. Dobrze, inspirująco, w fajnych kierunkach, abyście schudli, przytyli, odmalowali, przeczytali, poczuli miłość, poznali nowych ludzi albo doświadczyli istnienia absolutu. Odwagi i poczucia, że każdy nawet najmniejszy nowy początek jest ważny.

sobota, 28 grudnia 2013

Święta na ścianie wschodniej

Wszyscy piszą jak minęły Święta to i ja napiszę co nieco, choć staram się na razie udawać że jeszcze nie minęły :) w końcu mam fajne nauczycielskie ferie świąteczne :)
Mogę powiedzieć że Święta były jak zwykle fantastyczne; i jest jeden prosty powód dla którego tak jest: spędzamy je po naszemu. Tak jak lubimy. Bez napinki ale z dużą ilością świątecznej atmosfery. Oczekujemy że będzie wspaniale- nie idealnie, ale wspaniale- i oboje z mężem bardzo się staramy żeby tak było, prześcigamy się w umilaniu sobie czasu. Dzieci oczywiście stosują swoje zwykłe chwyty zaburzające atmosferę, ale łagodnieją przy wypoczętych, niespodziewanie cierpliwych rodzicach.
Wigilia- rano, po kawie, wspólne gotowanie, potem długi słoneczny spacer. O 16 pojechaliśmy na nabożeństwo wigilijne, całą rodziną. Pośpiewaliśmy kolędy, wysłuchaliśmy wiadomej historii biblijnej, a na wyjściu, wraz ze zwyczajowym uściskiem księżowskiej prawicy dzieci dostały po świątecznej czekoladce :) Wieczerza wigilijna na 18, u nas, więc po powrocie z kościoła biegiem szykować przystawki ;) Byli moi rodzice i babcia. Potem rozrywanie papierów, radość, dzieci jedzące czekoladę i śpiewanie kolęd.  Ja grałam na gitarze, mąż na akordeonie, trochę graliśmy na fisharmonii, fajnie.
W Boże Narodzenie snuliśmy się do 13 w piżamach, graliśmy w gry, piliśmy kolejne kawy. Potem poszliśmy na długi spacer zakończony obiadem u moich rodziców. Wieczór tradycyjnie- mandarynki, wino i "To właśnie miłość".
Drugi dzień Świąt warszawski i pracowity. Na 10 do kościoła, mąż grał, ja na koniec śpiewałam z mężowskim akompaniamentem z okazji świąt. Potem do teściów na obiad. W międzyczasie wyskoczyliśmy z dziećmi na plac zabaw, jak to my ;) Potem odwiedziny u babci męża- chcieliśmy odwiedzić ja następnego dnia, na spokojnie, ale dla niej liczy się żeby to było właśnie w Święta. No cóż. Przyjemność komuś sprawia się tak jak ktoś sobie tego życzy. Wpadliśmy więc ale jak po ogień, bo o 18 mieliśmy nasze coroczne tradycyjne plany: spacer po Krakowskim Przedmieściu, oglądanie świątecznych iluminacji (no fantastyczne są! dzieci jak zwykle oczarowane); za bardzo obżarci byliśmy na gorącą czekoladę ale kawą na wynos nie pogardziliśmy. No i po 20 do Lublina; już mamy ruszać a dzieci mówią, że głodne! No tak, człowiek się obżera świątecznie i projektuje to na dzieci; a dzieci ledwo zjadły obiad, pochłonięte prezentami i zabawą z kuzynostwem) Szperam w siatce wałówki od teściowej- dobra, są banany. Zjedli po bananie i dalej głodni, więc w desperacji pytam: chcecie kotleta? CHCEMY! I taka to była kolacja, schabowy w garść w samochodzie :)
Dzisiaj ciąg dalszy lenistwa, lego, planszówki, czytanie; tylko mąż parę godzin w kancelarii musiał spędzić, a ja wieczorem wyskoczyłam na siłownię. Przez kilka miesięcy nie mogłam ćwiczyć ze wzgledów zdrowotnych, teraz jestem w beznadziejnej formie i do tego utyłam od wakacji... Po Nowym Roku, jakże stereotypowo, biorę się za siebie pod względem lżejszej diety, a już teraz wracam intensywnie do treningów!
Sylwestra w Warszawie planujemy i już się cieszymy!
A poza tym- jutro, dla odmiany, weekend :) :)

wtorek, 10 grudnia 2013

o nieprzewidzianych korzyściach płynących z lekcji religii i nie tylko oraz pochwała amatorszczyzny!

Kontynuuję moje jesienne postanowienie aby nie narzekać (co innego krytykować coś, co jest na przykład interesującym tematem do dyskusji; co innego narzekać, że a to zimno w zimie, a to mokro jesienią i tak dalej). I zaskakująco wiele mi to daje. Poza lepszym nastrojem, większa ilością energii, dobrym nastawieniem do codzienności. Ostatnio zauważyłam,że mam bardziej szeroko otwarte oczy- widzę niespodziewane korzyści, otwieram się na nowe. Opowiem wam o jednym przykładzie.
Jakiś czas temu wahaliśmy się czy posłać Nelę na religię. Z różnych względów- choć wiara jest obecna w naszym życiu, w męża mocniej jeszcze  niż w moim. Były tam powody poważne, były tez i głupie- jak choćby lenistwo.  Ewangelik w mniejszości musi ruszyć tyłek przez korki i czasem nawet huragany  i dziecko na religię zawieźć. Zapewne o niewygodnej dla siebie porze. A teraz widzimy, że chodzenie Neli na religię dużo nam daje i nas, rodziców zbliża do Kościoła. Więcej o tym rozmawiamy, więcej myślimy.
Wychowywanie w wierze w naszym przypadku oznacza więcej pytań, więcej rozmów niż w przypadku katolików w Polsce. Mówię to z pewną dozą pewności (choć na pewno są wyjątki), gdyż sama jako dziecko wychowywana byłam po katolicku. Dziecko mniejszościowego wyznania ma w otoczeniu głównie katolików, ich zajęcia religijne także w szkole, katolickie zwyczaje, tradycje- obserwuje to oczywiście na poziomie dziecięcym, kolegów w szkole; niemniej jednak od małego kształtuje się w pewnej opozycji. Nie mam na myśli opozycji w sensie negatywnym, raczej w sensie- porównywania. A dlaczego my tak a oni tak. Też na pewno katolicyzm ma wiele tradycji bardziej atrakcyjnych dla dzieci- mówię tu na przykład o koszyczkach na Wielkanoc, o palemkach, procesjach, sypaniu kwiatków. Nasze wyznanie jest zupełnie inne pod tym względem, dlatego w naszych warunkach na pewno wymaga to większej uwagi rodziców.
W ostatnią niedzielę musiałam dla Neli zmobilizować się i pojechać z całą trójką na nabożeństwo. Przyznam szczerze, że ostatnimi czasy chodziłam na nabożeństwo tylko gdy jeździliśmy z Adamem do Warszawy- on grał, ja uczestniczyłam. Adam co niedziela wyjeżdża wcześnie rano; zwykle z dziećmi leniliśmy się w łożkach, powoli ogarniałam sytuację i o 10, kiedy zaczyna się nabożeństwo, w najlepszym razie ubieraliśmy się :) No ale teraz trzeba było, więc o dziwo udało się bez większych przeszkód! Odstawiłam Starszaki na szkółkę niedzielną, a z Adą poszłam na nabożeństwo. Ada była idealna! bawiła się koło mnie jakimiś kamyczkami, orzeszkami znalezionymi po kieszeniach i siedziała cichutko całą godzinę. Bardzo jestem zadowolona, zwłaszcza że Nela ma zamiar co tydzień mnie tak mobilizować.
Po nabożeństwie była próba do jasełek; przedstawienie prowadzi żona księdza, a ksiądz gra na gitarze. Nie cierpię gitary podczas liturgii, ale przyznaję, że do grania współczesnych kolęd z maluchami organy sa nieco nieporęczne ;) więc jakoś tak słuchając próby przypomniałam sobie że ja kiedyś przez trzy lata uczyłam się grać na gitarze, i że właściwie fajnie tak z dziecmi pośpiewać, i że może by.. no i odkurzyłam gitarę z szafy u moich rodziców, struny dwie trzeba dokupić ale działa! gra! i ja nawet gram nieco ;) takie to niespodziewane korzyści z religii.
I do amatorów dochodzę tym sposobem; kiedyś uważałam że jak nie ma się do czegoś na tyle dużych zdolności, żeby robić coś na poziomie profesjonalnym, to należy sobie dać z tym spokoj. No i dałam sobie spokój z gitarą (bo lepsza byłam z innych instrumentów), dałam sobie spokój z robieniem ozdób świątecznych (bo nie mam talentu plastycznego). Ale niedawno doszłam do tego, że właściwie kurczę cóż mnie to obchodzi!-lubię coś robić TO LUBIĘ. I ROBIĘ. wychodzi mi to lepiej lub gorzej, ale w końcu w życiu chodzi o te chwile w których jest nam dobrze; a nie tylko o to, żeby wszystko było po coś. Więc gram na gitarze, wycinam aniołki które dyndają sobie u nas w oknie no i zmykam bo właśnie robię tłumaczenie jakbyście Państwo nie wiedzieli :) :)

niedziela, 1 grudnia 2013

adwentowa działalność dekoracyjna

Rozpoczęliśmy rodzinną działalność!
Tegoroczny kalendarz adwentowy Neli i Julka (zdjęcia fatalne, bo w tym miejscu domu mamy mało światła)




W kopertach są karteczki z różnymi obietnicami przyjemności, nie tylko słodkimi :)

A poniżej adwentowo-świąteczny wienie na drzwi wejściowe:





Dziś ruszyła także produkcja kartek świątecznych:

W planach jeszcze anioły, bombki papierowe, gwiazdki, dodatkowe latarenki bo zeszłoroczne się zgniotły, domowej roboty upominki. No i Wigilia u nas!

wtorek, 26 listopada 2013

strajk

Złapałam jakiegoś wrednego wirusa. Najpierw miałam pół niedzieli wyjęte z życiorysu- ponieważ od soboty udawałam że się świetnie czuję, w niedzielę organizm postanowił zorganizować strajk, żebym zwolniła- ścięło mnie po prostu. Potem ból gardła, wreszcie megakatar i zatoki. W tej chwili zatoki już prawie wyleczone, na szczęście bez antybola, za to jestem na wziewkach bo wirus rzucił mi się na drogi oddechowe i mało mnie nie udusił :/ wczoraj nie byłam w pracy a dziś tylko rano poszłam na to co musiałam. od jutra musze się kopnąc w ... i wrócić na dobre do pracy bo kasa przepada.

W pracy (w szkole) też niezły mam w tym tygodniu sajgon, bo druga iberystka chora i na zwolnieniu (farciara ma już umowę o pracę). Więc ja mam zastępstwo. A mamy zajęcia w tym samym czasie (dwie klasy dzielone na grupy językowe). Wchodzę Ci ja więc dzisiaj na zajęcia z I :LO i zamiast dziesięciu osób mam dwadzieścia, w tym połowę na innym poziomie zaawansowania : / Ekstra. I tak do końca tygodnia. Nic sobie zaplanować nie można, żadnego rozkładu materiału zrobić, bo nigdy nie wiem czy lekcja się odbędzie, czy się nie odbędzie, czy takich hocków nie wymyślą jak dziś które dezorganizują całą pracę i są czystą formalnością- od strony merytorycznej takie zajęcia są przecież kompletnie bez sensu.
W ogóle ta praca mi nie odpowiada i codziennie mam mocne postanowienie że ją rzucę, które jednak staje się o wiele mniej mocne w dniu gdy dochodzi przelew :) w ogóle przeraża mnie to- rodzina jest w stanie wchłonąć dowolne pieniądze; w zeszłym roku mieliśmy mniej, zaciskaliśmy pasa, było ok. teraz mamy dodatkową kasę, też jest jakoś ok i nadmiaru wielkiego nie ma. Jak to się dzieje?logiki brak.

Nela moja zdolniacha zbiera piątki i szóstki w szkole! te szóstki to z matematyki- uwielbia matematykę, moja krew :) Oczywiście to co w szkole to dla niej bułka z masłem, ponieważ sama mnie prosi w domu - Mamo, zróbmy coś z matematyki! to w wolnym czasie bawimy się różnymi zadaniami i aktualnie jesteśmy przy równaniach z jedną niewiadomą, Nela robi zadania z treścią, dodaje i odejmuje w słupkach w dowolnym zakresie. Poza tym pochłania książkę za książką.
Julek ze szkoły zadowolony, ale my niezadowoleni- z jego pani. Ja sama jako nauczyciel jestem daleka od "czepiania" się nauczyciela, ale tutaj ewidentnie pani sobie nie radzi. Julek jest jakoś człowiekiem środka i dobrze żyje ze wszystkimi; ale jego najlepszy przyjaciel Dawid ma paru naturalnych wrogów, i ostatnio usłyszałam  (co się potwierdziło), że Kuba zaczął tak bić Dawida, że pani nie mogła sobie poradzić (sic!) i poszła po dyrektora. Przypominam, że nie mówimy o tłukących się bejsbolami gimnazjalistach, tylko o pięciolatkach w zerówce. W klasie zawsze jest niesamowity hałas, dzieci robią co chcą, a to odbija sie na zachowaniu Julka w domu- stał się hałaśliwy,rozhukany, widać ewidentnie że przez parę godzin nie stawia mu się żadnych granic i on potrzebuje dłuższego czasu po powrocie aby wbić się z powrotem w jakies zasady. W przedszkolu, gdzie panie pilnowały spraw wychowawczych i współpracowały z rodzicami, tego nie było. Nie jest to też problem pojścia do szkoły samego w sobie- u Neli w klasie jest paru rozbójników, a ich nauczycielka (złoto nie człowiek) już w zerówce opanowywała ich wybryki, tu jest odwrotnie. zbieram się do jakichś rozmów i działań, nie jestem tez odosobniona w tej opinii.

O szkole jako takiej wkrótce będzie wpis osobny.

A Ada- rośnie, aktualnie przeżywa bunt dwulatka na maksa oraz obsesję na punkcie Świnki Peppy



Dziś mieliśmy miłego gościa, połowa pary naszych serdecznych przyjaciół z Krakowa był przejazdem w Lublinie i wpadł do nas na obiad. Fajna przerwa w codzienności! A styczniowy Kraków już wstępnie zaplanowany, cieszę się na to! A dzieci cieszą się, że już w niedzielę zaczyna się Adwent- to dla nich oznacza kalendarz adwentowy (już powoli kończę tegoroczny) i wspólne robienie ozdób na choinkę.

środa, 6 listopada 2013

hello november! i zen po trydziestce.

No i znów nie wiadomo kiedy miesiąc zleciał od ostatniego posta...Lubię pisać, ale chyba potrzebuję jakiejś dyscypliny. Bo inaczej będą się jakieś comiesięczne raporty tu pojawiać zamiast bloga! Różne są tematy, które chciałabym poruszyć a wciąż kończy się na tym, że próbuję w jednym poście nadgonić "co u nas", przemyślenia zostawiam na kolejny, a kolejny nie powstaje- i czas mija nie wiem kiedy.

Za dwa dni kończę 31 lat i powiem wam co się najbardziej we mnie zmieniło w ostatnim czasie. Zaczęłam umieć żyć tu i teraz. Dostrzegać to co tak naprawdę składa się na życie- jakieś przebłyski, jakieś momenty, zwyczajność, codzienność. Nie spędzam tygodnia czekając na weekend, a jesieni czekając na wiosnę.Nie odkładam najlepszej sukienki na niedzielę. Robię sobie nieoczekiwaną środową przyjemność, niespodziewane ulubione bajgle na czwartkowe śniadanie, szperam na ciuchach i kombinuję różne fajne zestawy dla siebie i dzieci. Zaczytuję się czasem i na drugi dzień ratuję się w pracy kawą. Gotuję pyszne rzeczy, słucham muzyki, gram. Świętuję.W niedzielny listopadowy (!) poranek dekujemy się na placu zabaw, jest cudnie. pełny reset, zen.













W weekendowe wieczory porywam męża- ostatnio gramy w kręgle i bawimy się pysznie. A poza tym?
Kłócimy się, dzieci strzelają fochy (nie robimy temu lajfstajlowych foci).
Czasem krzyczymy. Czasem mam dość.
Jestem zmęczona, mam masę pracy, no i ogarnięcie trójki dzieci w tym jednego w pierwszej klasie, jednego w zerówce i jednego w domu to nie takie proste jest no nie :)

I jak zapowiedziałam na wstępie, powracam do bloga na dobre. Także traktujcie tego posta jako zajawkę- wątki zostaną rozwinięte, a w kolejce czeka jeszcze sporo październikowych zdjęć.
Póki co, hello november! I'm here and I'm not afraid of you, zyg zyg!

poniedziałek, 7 października 2013

Uparłam się polubić każda porę roku!

Dotychczas lubiłam tylko wiosnę i lato, a z jesieni i zimy narzekałam. A ponieważ postanowiłam ogólnie przestać narzekać (nie mylić z uzasadnioną krytyką czy polemiką; mam na myśli polackie pojękiwanie), a nie lubiąc jesieni i zimy narzekałam praktycznie 3/4 roku, uznałam że pomoże mi w tym uparte znajdowanie plusów w każdym miesiącu. Na razie to w ogóle-phi! Październik da się lubić. A więc:

-zupa dyniowa (bez komentarza; po prostu odwiedźcie mnie a przekonacie się jaka pyszna :))
-szaleństwo targowych plonów. Wczoraj jakoś moje myśli podczas nabożeństwa krążyły po jesiennym targu, a to za sprawą Dziękczynnego Święta Żniw :) Śpiewaliśmy piękną pieśń do słów wiesza J Kochanowskiego "Czego chcesz od nas, Panie" (uwielbiam ten wiersz), a przed oczami przesuwały mi się orzechy, dynie, stosy papryk, jesienny las :)
- praca. Lubię pracę, a po pełnym poczatkoworocznego chaosu wrześniu zaczyna się pracować dobrze i spokojnie
- jesienne wycieczki- miasta jesienią nabierają niepowtarzalnego uroku, a las, jezioro są fantastyczne.
- karmelowe latte. moja nowa miłość.
- szale i czapki, czyli niekończące się możliwości modowe :)
- capuccino na balkonie w promieniach październikowego słońca
- zapach wieczornego powietrza , coś pomiędzy dymem, ziemią, grzybami.
- moje dzieci i ich jesienne zabawy( ten punkt specjalnie po to, aby wzmocnić mą nadwątloną dziś mocno miłość macierzyńską; oj, dały dziś mi do wiwatu! żeby nie było że zawsze jest tak sielsko jak na zdjęciach. w słoneczną, jesienną sobotę- oj, nie!)













- minęła też druga rocznica chrztu Ady- chrzciliśmy ją w Dziękczynne Święto Żniw właśnie A tak wyglądała wtedy:

Póki co więc desperacko skupiam się na pozytywach, a Wy na pewno zacieracie ręce, co też pozytywnego wymyślę w listopadzie ;))))

środa, 2 października 2013

Jesienny update

U nas ostatnio niezły młyn. Wskoczyliśmy  w trybiki roku szkolnego i pracujemy na razie całkiem porządnie naoliwieni :)
Neli upłynął już pierwszy miesiąc pierwszej klasy. Radzi sobie znakomicie, przez to że umiała już czytać i pisać przed rozpoczęciem szkoły nawet trochę się nudzi; ale fajna pani zawsze wynajduje coś co Nela mogłaby dodatkowo poćwiczyć- np dzieci mają nauczyć się czytać krótki tekst, a Nela ma się nauczyć czytać go z ładną interpretacją. Ostatnio Nela kazał mi wydrukować sobie tabliczkę mnożenia i studiuje ją sobie w wolnym czasie. Ogólnie chodzi do szkoły chętnie, uwielbia swoją panią, lubi chodzić do świetlicy (choć nie spędza tam wiele czasu jak na razie). Program pierwszej klasy jest dość mało inspirujący- straszne ilości ćwiczeń do wypełniania, zakreślania i zaznaczania. Dobrze, że pani stara się to urozmaicić na różne sposoby.
Julek chodzi do tej samej szkoły do zerówki; jest zachwycony. Mój syn nie ma żadnych problemów z integracją czy poznawaniem nowych ludzi (po kim on to ma??? bo nie po mnie i nie po Adamie z całą pewnością), trzeciego dnia szkoły koledzy witają go entuzjastycznie i po imieniu. Pani mówi że z nauką radzi sobie dobrze i bardzo sie skupia na zadaniach. Jedyny problem to jego skłonność do naśladowania, którą obserwujemy także w domu; oczywiście jak można się domyśleć, naśladuje raczej tych niegrzecznych kolegów :/
Szkoła jest dwa kroki od nas, więc idziemy i wracamy  miłym spacerkiem, kupując po drodze warzywa na targu; dzieci przeważnie na rowerach.
Nie chcieliśmy i nadal nie chcemy przeładowywać dzieci zajęciami dodatkowymi, ale zależało nam na jakichś zajęciach ruchowych, które zapewnią dodatkową porcję ruchu zwłaszcza zimą, kiedy ruchu na dworze jest mniej. Nela i Julek wybrali tańce i od września chodzą- zachwyceni- do osiedlowego studia tańca. na ogólnorozwojowe zajęcia taneczne z elementami baletu i tańca nowoczesnego. Poza tym w ramach szkoły mają raz w tygodniu basen.
Nela od zeszłego piątku zaczęła także chodzić na religię. Oczywiście- ewangelicką, do parafii. Nie wiadomo  było czy będzie nam pasował termin, ale akurat Adam ją odwozi na 18 (w piątki) a ja godzinę później wracam z lekcji prywatnej przez centrum i ją zgarniam. Nela jest zachwycona (mam wrażenie że każde zajęcia, każde wyzwania, zadania zachwycają to dziecko) i już ma plan zdobycia szóstki z religii za nauczenie się wszystkich czterech zwrotek zadanej do domu pieśni (a nie tylko jednej ;)).
Adam w sobotę zdał pozytywnie egzamin wstępny na aplikacje radcowską, więc teraz rozpoczął poszukiwanie kancelarii, w której odbędzie aplikację. Ja pracuję już miesiąc w szkole, mam 10 godzin i drugie tyle lekcji prywatnych. Całkiem nieźle. Ułożyliśmy puzzle zwane planem rodzinnym- szkoła na dwie zmiany, mój plan lekcji w szkole i moje lekcje, i minus jest tylko taki, że całą tę misterną układankę zburzy początek aplikacji, kiedy trzeba będzie zorganizować inaczej opiekę nad dziećmi i być może posłać Adę do przedszkola. Ale pomyślę o tym później ;)
W międzyczasie przestawiliśmy dietę na jesienną- dynie, śliwki, papryka, jabłka, figi, dużo kasz, ciepłych zup, ziaren i orzechów. W domu palą się świeczki a my w soboty udajemy się na jesienne wyprawy do centrum na karmelowe latte i grzanki, otuleni w kratki, szale i jesienne barwy.