sobota, 25 maja 2013

Zimnoksiążka- recenzja "Projektu matka" Małgorzaty Łukowiak

Dzisiaj będzie recenzja albowiem gdyż w drodze zwycięstwa w konkursie zostałam posiadaczką książki "Projekt matka. Niepowieść" Małgorzaty Łukowiak, znanej w blogosferze pod hasłem zimno. Książkę tę zamierzałam zresztą- jako wierna czytelniczka bloga- nabyć drogą kupna, ale zakup książki niestety znajduje się na dość odległym miejscu mojej listy sprawunków, a na pewno po paczce pieluch Dada, świeżej butelce Nurofenu forte dla dzieci i tak dalej.  No więc konkurs, że tak powiem, wstrzelił sie idealnie. I w tym miejscu bardzo dziękuję za przyznanie oraz przesłanie książki! 

Książka to zbiór krótkich myśli, spostrzeżeń, historii- prawdopodobnie w większości kompilacją wpisów z bloga zimnoblog. Wspólnym mianownikiem jest- jak wskazuje tytuł- temat matki, macierzyństwa, bycia i stawania sie matką.  Od pracownika korporacji do matki trójki dzieci (nie ukrywam, wspólny mianownik trójdzieciatości zbliża mnie do tej książki), rośnie nie tylko liczba dzieci ale i, by tak rzec, procent matki w matce. a także niezliczona ilość czynności do wykonania.
Niewątpliwą zaletą książki Małgorzaty Łukowiak jest plasowanie się w zdrowym centrum pomiędzy bezbrzeżnym, cukierkowym zachwytem nad dziećmi i macierzyństwem, a modnym ostatnio nurtem literatury grozy ze spektrum tematów okołomacierzyńskich, bez lukru, cała prawda o. Na obu tych biegunach, jak to zwykle bywa, dochodzi do silnych uproszczeń i macierzyństwo jest w nich bardzo proste, tylko u jednych prosto-cukierkowo-gładkie, u innych prosto-koszmarne. W "projekcie matka" możemy podejrzeć stawanie się i bycie matką w takiej autentycznej odsłonie- błysku zachwytu nad swoim dzieckiem, bezbrzeżnego zmęczenia, przekraczania granic, radości z dzieci, góry prania, etc, etc.  Możemy poznać i skonfrontować z naszymi refleksje autorki związane ze stawaniem się matką, ale także z codziennością w której niczym makler staramy się dopiąc dzień bez strat.
Niewątpliwą zaletą książki jest język. Staranny dobór słów, składni, zabawa słowami. Przyłożenie literackiego, wysokiego języka do tematów, które powszechnie uważamy za nieliterackie- macierzyństwo, dzieci, pieluchy. Jak pisarz pisze książkę, dajmy na to, o swoich refleksjach nad przemijalnością, nie dziwimy się, że używa wyszukanego języka. Bo to ważny, prawdziwy temat. Od książki o macierzyństwie spodziewamy się jednak bycia czytadłem, macdonaldem, łatwą sieczką. "Projekt matka" podnosi te codzienne, kuchenne, "babskie" tematy do rangi literatury.

Przyznam, że po zajrzeniu do internetu w sprawie co też naród myśli o zimnoksiążce, zostałam pochłonięta przez fascynujące wypowiedzi, dzięki którym dowiedziałam się co nieco o sobie. Dzięki niestrudzonym, opiniotwórczym recenzent(k)om wiem już, że nie jestem normalna, nie jestem zwykłą Polką (to w sumie komplement?).  Widzę też jak na dłoni, jak staje się ciałem sucha statystyka o Polaku-co-nie-przeczytał-ani-jednej-książki.  Widzę też w owych recenzjach kilka ciekawych socjologicznie wątków i tez. Wypunktuję je a następnie zacytuje, abyście się też mogli popławić.
- teza, jakoby powieść o codziennym życiu, napisana językiem literackim, jest nieautentyczna
- oraz:autor(ka) powinna mówić i pisać tym samym stylem, wtedy jest autentyczna
-co wynika z powyższego: istniejący od wieków podział na język potoczny i literacki nie istnieje, a już na pewno istnieć nie powinien, gdy rzecz traktuje o codziennym życiu (zastanówmy się na marginesie o czymże traktują wielkie powieści XIX wieku)
- ksiązki nie służą, jak dawniej, podniesieniu poziomu czytelnika, nauczeniu go czegoś, rozwinięcia jego wokabularzyka. obecnie- klient nasz pan!- autor powinien dostosować poziom swej wypowiedzi do poziomu 5000 słów opanowanych przez czytelnika, ponieważ natknięcie się na słowa "wzniosłe, górnolotne, a nawet wręcz niezrozumiałe" budzi zrozumiałe oburzenie i niechęć.  I mnie sie zdarza, czytając książki, sięgnąc do takiej pozycji jak Słownik wyrazów obcych czy mitów i symboli, i tak dalej. Ale taki wysiłek czytelniczy to zdaje się przeszłość. 
-porównanie do Pilcha w formie zarzutu (niestety, nie mam tego skopiowanego, ale tak jest w istocie)
a pisanie pilchem o obieraniu marchewki- oburzające. o marchewce trzeba prosto, bo to temacik błahy,nieznaczący, taki babski.
- i moj ulubiony cytacik, wkleję go od razu: "Nie polecam dla kobiet będących w ciąży bo mogą się zniechęcić".  Frapuje mnie myśl, jak też będąc w ciąży można się zniechęcić. Aborcja wszakże nielegalna jest coraz bardziej.

A teraz cytaty na potwierdzenie:

"Kobieta opisuje starania, później przebieg ciąży a na końcu macierzyństwo. [cóż za dowodzące zrozumienia streszczenie! przyp. mój] Używa przy tym dość wzniosłych, górnolotnych a nawet wręcz niezrozumiałych słów i zwrotów. Na przykład: „starganych synaps”, „Sprokurowała makaron z sosem”, „korpus młodego człowieka” czy „aberracje”, „paralele”, „reminiscencjami”. Czytając tę książkę czułam się jakbym przeglądała wywód doktorski. Moim zdaniem to nie jest książka dla „prostych, normalnych” ludzi. Właśnie język, jakim jest napisana zniechęca."

"Nie zgadzam się, sam język odstraszy sporą cześć populacji. To nie jest język zwykłego Polaka i zwykłej Polki, mam zamiar dać tą niepowieść do przeczytania mojej Mamie i wszystkim innym którzy twierdzą, że za często używam słów niezrozumiałych przez normalną częśc populacji. Autorka zaś gromadzi słowa długie, mądre i obce. Dla oczytanego człowieka – żaden problem, natomiast ja mam wątpliwość czy tak napisana powieść o codziennym życiu jest autentyczna. Miałam okazję oglądać autorkę, bodajże w poniedziałek w Dzień Dobry TVN nie sprawiała wrażenie tak elokwentnej, dlatego autentyczność tej książki maleje mi w oczach."


Ależ rozumiem, że książka może się nie podobać. Każda zresztą. Może się okazać, że wiele osób przeczyta ją ze znudzeniem albo nawet nie przebrnie przez pierwsze strony. Ale to rzecz gustu, a recenzja to sprawa argumentów- z tymi, w przeciwieństwie do gustu, się dyskutuje, owszem, chętnie!

Polecam!

czwartek, 23 maja 2013

zawodowa historyjka umoralniająca

"ja nigdy nie jestem zadowolona". oznajmia moja uczennica O.. "nigdy. zadowolona, ani taka, no, wesoła."

Jak wiecie, zajmuję się domowym nauczaniem gry na pianinie oraz języka hiszpańskiego. Piszę domowe nauczanie a nie korepetycje, gdyż nie pomagam w nauce ani nie podciągam do sprawdzianów szkolnych, po prostu prywatnie uczę, jako zajęcia dodatkowe. zdziwilibyście sie jaki jest popyt na takie zajęcia w takim niezbyt w sumie dużym i niezbyt w sumie bogatym mieście. Oczywiście, uczniowie są różni, rodzice również, ale najczęściej moi klientami są zamożni karierowicze, którzy chcą aby ich dzieci rozwijały się optymalnie. A poprzez optymalny rozwój rozumieją bezustanną stymulację, ciągłe dostarczanie bodźców, a przede wszystkim chorobliwe zaangażowanie w zagospodarowanie każdej sekundy życia dziecka w pożyteczny, rozwijający i edukacyjny sposób. dzieci mają więc prywatną szkołę od 8 do 14 codziennie. następnie dwa albo trzy zajęcia dodatkowe. codziennie. umówić się z nimi na lekcję prawie nie sposób bo dzwonią i oznajmiają, że ich dziecko ma czas w piątek pomiędzy 18:45 a 19:30. po tenisie i basenie.
renesans wychowania XIX-wiecznego- pianino i języki obce. plus XXwieczny rys sportowy- tenis, basen, karate. tenis jest stanowczo na topie. Plus XXI wieczny trening- akademia szybkiego czytania albo efektywnej nauki.
ale zostawmy napięty grafik przestymulowanych dzieci (choć szczyt szczytem była wymieniona wyżej uczennica która niemalże zasłabła podczas mojej lekcji o 18; po moich pytaniach okazało się, że po szkole była na basenie, następnie na tańcach, z których bezpośrednio przyjechała do domu na moje zajęcia, a obiad w szkole był o 12. no comments).

wracając do uczennicy O.:O ma 8 lat. mama lekarka, tata pracuje w Warszawie w firmie farmaceutycznej i wraca do domu na weekendy. wcześniej mieszkali w Wwie, ale przeprowadzili się do rodzinnego miasta żeby dziecko miało spokojniejsze życie (aha.). Mają 400 metrowy dom, w którym moja uczennica zajmuje całe piętro, ponad 100 metrów. Ma pokój do nauki, sypialnię z łożem małżeńskim plus size oraz bawialnię wielkości sporej sali zabaw. i łazienkę. Ferie zimowe na Florydzie. Szkoła prywatna, spełniane wszystkie zachcianki.
i - o, nie- nie chciałabym popaść w stereotyp jak to pieniądze szczęścia nie dają, albo jak to bogaci są nieszczęśliwi a biedni radośni. ale ośmiolatka oznajmiająca że nigdy, ale to nigdy nie jest zadowolona ani wesoła to naprawdę smutny widok. mówi to szczerze, z pewną obojętnością, obracając w rękach mini Ipada otrzymanego na komunię (nie prowadzę z nią psychoanalizy, było to ćwiczenie na hiszpańskim, polegające na opisaniu sytuacji w której czujesz się zadowolona/smutna/zła itd.).
Patrzę na ipada i pytam:
- no a wtedy kiedy dostajesz prezenty?
-ee tam. -mówi ona- prezenty są słabe. no na przykład dostałam mini Ipada a przecież już mam Ipada to po co mi drugi.
-no a w zasadzie po co ci Ipad?
-nie wiem, ale on jest drogi.

O bogowie. 
Jak fatalnie się niektórzy ludzie poplątali.

teraz modna jest mantra, że każdy ma prawo robić/wychowywać jak uważa, bla bla. prawo to jasne że ma, póki się to z prawem nie mija. ale jak nasze postępowanie- lub jego efekty- stają się publiczne, daje to innym prawo do komentowania, oraz krytyki. krytykując kogoś nie odmawiam mu prawa.
co najwyżej zniechęcam się do kontaktów z daną osobą. porzucając na przykład lekturę bloga pewnej pani, która zostawiając dziecko z własnymi rodzicami, podgląda je na wyjściu przez kamerkę internetową. no łał.

ale, niestety, nie zrezygnuję z kontaktów z panną zblazowaną niezadowoloną. za dobrze mi płacą. o tempora, o mores.





poniedziałek, 20 maja 2013

nadrabiając zaległości- 6 urodziny Neli

20 kwietnia nasza najstarsza córka skończyła lat 6. Oczywiście, zupełnie nie wiemy jak to możliwe! Biorąc pod uwagę że dopiero się pobraliśmy (a w tym roku czeka nas 10 rocznica ślubu), a Nela przyszła na świat po paru latach naszego małżeństwa powinna mieć raptem kilka miesięcy ;) 
Tak wyglądała jubilatka obudzona w urodzinowy poranek korowodem rodziców i rodzeństwa, objuczonym balonami, prezentami oraz mini torcikiem:


 Dzień urodzin spędziliśmy nad jeziorem, a na drugi dzień Nela zaprosiła do domu swoich gości. Impreza miała być pod hasłem- krasnoludki i las. Więc wysililiśmy się na taką oto dekorację:

 Młodsza siostra jubilatki gotowa na każdą ewentualność - urodzinowe posiedzenie :
 A to nasza sześciolatka we własnej stylizacji. Za chwilę przyjdzie 9 gości:

Sceny tortowe- osobiście uważam że te race sa okropne ale Nela widziała taką u kuzynki na urodzinach i nie było przeproś:



Po torcie było dużo konkursów, które cieszyły się wielkim powodzeniem, a potem wspólne robienie mini pizz- od podstaw. Powiedzmy że wyszły nieco na grubym cieście, ale wszystkim własne wyroby bardzo smakowały.
 Alternatywne metody korzystania ze sztućców prezentuje-niestety- mój syn: ;)

A gdy dzieci rozeszły się do końcowej wspólnej zabawy, najmłodsza przez nikogo nie zauważona zabrała się za dopijanie i dojadanie resztek:


Tyle fotorelacji, a jeszcze słów kilka dla wytrwałych o naszej sześciolatce.

Kończy zerówkę szkolną i bardzo chce iść do pierwszej klasy. Płynnie czyta- a czytanie to jedna z jej ulubionych czynności (hurra!!). Można ją zastać jak z nogą w jednej nogawce rajstopy albo zębami zatopionymi w grzance czyta z napięciem skład dżemu albo porzuconą przez Adę książeczkę. Gdy w zasięgu jest słowo drukowane, nie ma szans by skupiła się na czymś innym. Czyta sobie także normalne ksiązki- pół majówki spędziła w leżaku z ksiązką, zatopiona w lekturze. Ostatnio Pippi, Pippi wchodzi na pokład, seria o biurze detektywistycznym Lassego i Mai, na którą zaplęgła nas Marta.
Poza czytaniem lubi rysować. Wygrała ostatnio nagrodę na międzyszkolnym konkursie plastycznym- narysowała obrazek inspirowany wierszem Gałczyńskiego (patron szkoły), który wisi dumnie na korytarzu szkolnym! Lubi też matematykę, sprawnie liczy. Pływa i lubi wodę.
A teraz jak jest piękna pogoda, uwielbia przebywać na dworze. Jeździ godzinami na rowerze (już na dwóch kołach!). Uwielbia się wspinać- żadne drabinki nie mają przed nią tajemnic, podciąga się, wspina, włazi, chodzi po drzewach i po trzepaku. Oraz bawi się z Julkiem lub koleżankami w różnego rodzaju "budowanie domku z siana" itp.
Z charakteru jest niezależna. Ma sporo koleżanek w szkole i na placu, ale nie jest dzieckiem bardzo towarzyskim. Raczej- są to są, nie ma też dobrze. Ogólnie spokojna, często aż zbyt powolna, potrafi nagle wybuchnąć złością albo strzelić focha, obrazić się. Mocna osobowość. Robi wszystko bardzo dokładnie, ale nagle niecierpliwi ją najprostsza czynność. Świetnie się z nią rozmawia i przebywa. Jest ciekawa wszystkiego, wszystko zgłębia bardzo dokładnie, wypytując o szczegóły. Ma bardzo analityczny umysł i świetną pamięć.
No a w ogóle to kocham ją niesamowicie. I wciąż mam w pamięci ten moment kiedy zrobiła ze mnie matkę: wschód słońca nad Wisłą, widoczny przez okno sali operacyjnej; słoneczny poranek, szósta rano, targane wichrem topole i to rozumne spojrzenie którym mnie obdarzyła gdy przynieśli ją umytą i ubraną. Niesamowite. Kosmos po prostu.

sobota, 11 maja 2013

maj

Ach, maj, najpiękniejszy z miesięcy! Kocham maj- jego zapachy, kolory, widoki, buchające kwiaty, wilgotny zapach ziemi, niepowtarzalny aromat wiosennego deszczu. Nawet męża majowego sobie sprawiłam. :)
tak świętowaliśmy 1 maja :)
Od połowy kwietnia rezydujemy właściwie na dworze- na balkonach, na działce nad jeziorem, na placach zabaw, pod blokiem. W tym okresie ciężko mi znaleźć czas na siedzenie przed komputerem, bo albo przebywamy na zewnątrz, albo jestem w pracy, albo nadrabiam zaległości w obowiązkach domowych, albo po prostu późnym wieczorem zapalamy mnóstwo świeczek na balkonie i popijamy piwko z małżonkiem- ostatnio odkryliśmy na osiedlu sklep Piwosz i namiętnie wypróbowujemy coraz dziwniejsze piwa z lokalnych browarów.
Majówka mimo mało letniej pogody była bardzo udana! Odpoczęliśmy bardzo, pospacerowaliśmy, pograliśmy w piłkę, poczytaliśmy, spędzając trzy dni na działce nad jeziorem.
I Nela i Julek jeżdżą już na rowerach bez bocznych kółek. U nas między blokami jest sporo małych placyków zabaw i alejek pośród zieleni, ulubiona zabawa teraz to jeżdżenie w kółko po tych osiedlowych zawrotkach, rondkach otaczających drabinki, alejkach i zatrzymywanie się żeby gdzieś zjechać albo wspiąć się. My mamy wygodne miejsce z którego któreś z nas ich ogarnia w miarę (mają przykazane nie oddalać się), Ada sobie łazi, ogląda trawki, grzebie w piachu i wspina na drabinki.
Posiłki jadamy teraz w większości na balkonie, a wieczorem po pracy wyleguję się z książką na leżaku na powietrzu. Urządziliśmy też ostatnio piknik na trawie pod blokiem, do którego przyłączyli się sąsiedzi z dziećmi, z którymi Nela i Julek szaleją na rowerach. Zaczyna się też mój ukochany sezon warzywny- szparagi (ach, szparagi!), młoda kapusta, młode marchewki, kalarepka, szpinak, botwinka. Słowem-bosko, i mimo pracy czuję sie na nieustających wakacjach.
W zesżłym tygodniu dzieci były chore, ale z racji ciepłej pogody na szczęście nie obowiązywał areszt domowy :) Nie chorowaly w ogóle w tym sezonie jesienno-zimowym, więc widać musiało ich dopaść teraz :)
A dziś dzięki letniej pogodzie mamy za sobą pierwsze w tym sezonie rodzinne pływanie w jeziorze!
Poniżej migawki z naszego zielonego raju nad jeziorem:











Mam do nadrobienia jeszcze urodzinowy wpis Neli, ale to na dniach :)
Majowe, wiosenne uściski wam przesyłam!
A pamiętacie tę piosenkę?

Wiosna już, zielony miesiąc maj, z płatka wróż, w zielone z nami graj! Zielono mi, tak majowo mi, w zielone maja dni!