Książka to zbiór krótkich myśli, spostrzeżeń, historii- prawdopodobnie w większości kompilacją wpisów z bloga zimnoblog. Wspólnym mianownikiem jest- jak wskazuje tytuł- temat matki, macierzyństwa, bycia i stawania sie matką. Od pracownika korporacji do matki trójki dzieci (nie ukrywam, wspólny mianownik trójdzieciatości zbliża mnie do tej książki), rośnie nie tylko liczba dzieci ale i, by tak rzec, procent matki w matce. a także niezliczona ilość czynności do wykonania.
Niewątpliwą zaletą książki Małgorzaty Łukowiak jest plasowanie się w zdrowym centrum pomiędzy bezbrzeżnym, cukierkowym zachwytem nad dziećmi i macierzyństwem, a modnym ostatnio nurtem literatury grozy ze spektrum tematów okołomacierzyńskich, bez lukru, cała prawda o. Na obu tych biegunach, jak to zwykle bywa, dochodzi do silnych uproszczeń i macierzyństwo jest w nich bardzo proste, tylko u jednych prosto-cukierkowo-gładkie, u innych prosto-koszmarne. W "projekcie matka" możemy podejrzeć stawanie się i bycie matką w takiej autentycznej odsłonie- błysku zachwytu nad swoim dzieckiem, bezbrzeżnego zmęczenia, przekraczania granic, radości z dzieci, góry prania, etc, etc. Możemy poznać i skonfrontować z naszymi refleksje autorki związane ze stawaniem się matką, ale także z codziennością w której niczym makler staramy się dopiąc dzień bez strat.
Niewątpliwą zaletą książki jest język. Staranny dobór słów, składni, zabawa słowami. Przyłożenie literackiego, wysokiego języka do tematów, które powszechnie uważamy za nieliterackie- macierzyństwo, dzieci, pieluchy. Jak pisarz pisze książkę, dajmy na to, o swoich refleksjach nad przemijalnością, nie dziwimy się, że używa wyszukanego języka. Bo to ważny, prawdziwy temat. Od książki o macierzyństwie spodziewamy się jednak bycia czytadłem, macdonaldem, łatwą sieczką. "Projekt matka" podnosi te codzienne, kuchenne, "babskie" tematy do rangi literatury.
Przyznam, że po zajrzeniu do internetu w sprawie co też naród myśli o zimnoksiążce, zostałam pochłonięta przez fascynujące wypowiedzi, dzięki którym dowiedziałam się co nieco o sobie. Dzięki niestrudzonym, opiniotwórczym recenzent(k)om wiem już, że nie jestem normalna, nie jestem zwykłą Polką (to w sumie komplement?). Widzę też jak na dłoni, jak staje się ciałem sucha statystyka o Polaku-co-nie-przeczytał-ani-jednej-książki. Widzę też w owych recenzjach kilka ciekawych socjologicznie wątków i tez. Wypunktuję je a następnie zacytuje, abyście się też mogli popławić.
- teza, jakoby powieść o codziennym życiu, napisana językiem literackim, jest nieautentyczna
- oraz:autor(ka) powinna mówić i pisać tym samym stylem, wtedy jest autentyczna
-co wynika z powyższego: istniejący od wieków podział na język potoczny i literacki nie istnieje, a już na pewno istnieć nie powinien, gdy rzecz traktuje o codziennym życiu (zastanówmy się na marginesie o czymże traktują wielkie powieści XIX wieku)
- ksiązki nie służą, jak dawniej, podniesieniu poziomu czytelnika, nauczeniu go czegoś, rozwinięcia jego wokabularzyka. obecnie- klient nasz pan!- autor powinien dostosować poziom swej wypowiedzi do poziomu 5000 słów opanowanych przez czytelnika, ponieważ natknięcie się na słowa "wzniosłe, górnolotne, a nawet wręcz niezrozumiałe" budzi zrozumiałe oburzenie i niechęć. I mnie sie zdarza, czytając książki, sięgnąc do takiej pozycji jak Słownik wyrazów obcych czy mitów i symboli, i tak dalej. Ale taki wysiłek czytelniczy to zdaje się przeszłość.
-porównanie do Pilcha w formie zarzutu (niestety, nie mam tego skopiowanego, ale tak jest w istocie)
a pisanie pilchem o obieraniu marchewki- oburzające. o marchewce trzeba prosto, bo to temacik błahy,nieznaczący, taki babski.
- i moj ulubiony cytacik, wkleję go od razu: "Nie polecam dla kobiet będących w ciąży bo mogą się zniechęcić". Frapuje mnie myśl, jak też będąc w ciąży można się zniechęcić. Aborcja wszakże nielegalna jest coraz bardziej.
A teraz cytaty na potwierdzenie:
"Kobieta opisuje starania, później przebieg ciąży a na końcu macierzyństwo. [cóż za dowodzące zrozumienia streszczenie! przyp. mój] Używa przy tym dość wzniosłych, górnolotnych a nawet wręcz niezrozumiałych słów i zwrotów. Na przykład: „starganych synaps”, „Sprokurowała makaron z sosem”, „korpus młodego człowieka” czy „aberracje”, „paralele”, „reminiscencjami”. Czytając tę książkę czułam się jakbym przeglądała wywód doktorski. Moim zdaniem to nie jest książka dla „prostych, normalnych” ludzi. Właśnie język, jakim jest napisana zniechęca."
"Nie zgadzam się, sam język odstraszy sporą cześć populacji. To nie jest język zwykłego Polaka i zwykłej Polki, mam zamiar dać tą niepowieść do przeczytania mojej Mamie i wszystkim innym którzy twierdzą, że za często używam słów niezrozumiałych przez normalną częśc populacji. Autorka zaś gromadzi słowa długie, mądre i obce. Dla oczytanego człowieka – żaden problem, natomiast ja mam wątpliwość czy tak napisana powieść o codziennym życiu jest autentyczna. Miałam okazję oglądać autorkę, bodajże w poniedziałek w Dzień Dobry TVN nie sprawiała wrażenie tak elokwentnej, dlatego autentyczność tej książki maleje mi w oczach."
Ależ rozumiem, że książka może się nie podobać. Każda zresztą. Może się okazać, że wiele osób przeczyta ją ze znudzeniem albo nawet nie przebrnie przez pierwsze strony. Ale to rzecz gustu, a recenzja to sprawa argumentów- z tymi, w przeciwieństwie do gustu, się dyskutuje, owszem, chętnie!
Polecam!