niedziela, 16 marca 2014

otocz (szyję) pętlą, czyli o polskiej edukacji

Powiem wprost i  bez ogródek- jestem polską szkołą megarozczarowana jako rodzic.
Polską- bo nie chodzi mi o naszą konkretną podstawówkę, która jest miła, kameralna i raczej ok.
Mam na myśli polskie szkolnictwo, beznadziejną bryndzę, która nie nadaje się ani dla sześciolatków, ani dla siedmiolatków, ani dla dorosłych.


Oto koronne zasady rządzące polskim systemem edukacji (kolejnośc przypadkowa):

1) Repetitio est mater studiorum do obrzydzenia. Podręczniki, ćwiczenia, zeszyty ćwiczeń....obracanie w kółko tego samego zagadnienia na piętnaście rodzajów. materiał na frapujące prace domowe w rodzaju otocz pętlą, zakreśl kółeczkiem, zaznacz co nie pasuje, pokoloruj, pokoloruj, POKOLORUJ!. Moje dziecko, które kocha się uczyć, w wolnym czasie samo pisze sobie zadania matematyczne i je rozwiązuje, czyta na potęgę, studiuje encyklopedie, pasjonuje się nauką a do szkoły lubi chodzić bo każda forma nauki jest dla niej lepsza niż nic- nie cierpi odrabiania lekcji. Pytałam dlaczego (choć sama się tego domyślałam). Te zadania są nudne, powtarzalne, nie trzeba przy nich myśleć.

2) Umiłowanie teorii: Nadchodzi jakaśtam pora roku, załóżmy wiosna, więc nasz podręcznik (i zeszyt ćwiczen, i ćwiczenia do ćwiczeń) będzie międlił do mdłości temat nadchodzącej wiosenki. Otocz pętlą oznaki wiosny, zaznacz oznaki wiosny, naucz się o oznakach wiosny. I siedzą te dzieci w klasie, słońce wiosenne przegrzewa je przez szyby i pracowicie otaczają kółeczkiem drukowanego przebiśniega. A my tymczasem myk! na wagary nad jezioro, w cztery godziny odznaczyliśmy takie oznaki wiosny którym sie nawet podręcznikowi nie śniło- samodzielnie i na żywo. Rozumiem,klimat podzwrotnikowy można dzieciomj pokazać na fotografiach. Ale zlitujmy się, krokusy?? 

3) Umiłowanie schematu, czyli pytania typu "prawda, że":jest to mój ulubiony, nasz, krajowy typ pytań, polegający na założeniu że wiemy z góry co nasz rozmówca odpowie, a jedynym celem naszego pytania jest wspólne, relaksujące po-potakiwanie sobie nawzajem. Tak też działa polski system edukacji. Z każdej strony materiałów edukacyjnych wyziera ZAŁOŻENIE. Uczniowi nawet przez przypadek nie jest dane nic odkryć (a zwykle sześciolatka nie interesuje że ktoś to już zrobił przed nim; dla niego odkrycie to odkrycie, eureka!), trzysta tysięcy ćwiczeń na to samo poprzedza zdanie z którego jasno wynika co ma wyjść, co się okaże. Od matematyki po przyrodę. Przy dwustronnym "poznajemy liczbę 14" jest 5 zadań których wynikiem jest 14. Nela nie chce ich zrobić bo wie że wyjdzie 14- podobnie jak wyszło 13 przy poznawaniu 13 etc. 

4) The leading voice czyli system rządzi! : rządzi i prowadzi system edukacji. Niepodzielnie i nieodwołalnie. Niektórzy uczniowie są przezeń ciągnięci za włosy, niektórzy na siłę przytrzymywani w miejscu- i nie chodzi mi o to kto tam daje radę ze szlaczkami. Chodzi o zapomniane zjawisko zwane GŁODEM WIEDZY. Jeśli biedne dzieciątko, zachwycone liczbą 14 zechce zapytać co jeśli napiszemy 5 zamiast 4; jeśli nie porzuciło jeszcze naturalnego dla człowieka sposobu poznawania poprzez ciąg pytań samodzielnie skojarzonych (każdy rodzic wie jak łatwo można dojść od bułki na stole do zagadnień wszechświata)- ma przerąbane. 15 pozna dopiero gdy zrobi sto ćwiczeń na 14; o wszechświecie będzie w drugiej klasie, a bułkę nieważne jak sie robi, ważne że jest okrągła a uczymy się o kółeczku drogie dzieci. Nauka ma być PO KOLEI i BROŃ BOŻE MIMOCHODEM. Szkoła zbyt poważną instytucją jest, żeby podążać za dziecięcym umysłem. 

Niektóre rzeczy tak łatwo byłoby zmienić. A w każdym razie nie wymaga to wielkich inwestycji finansowych. Wziąć te dzieci w plener, przynieść im plener do rąk, niech powąchają, poczują, przesypią, dotkną. Zważą, pomyślą, wydedukują. Zostaną potraktowane poważnie, one i ich potrzeba wiedzy. Niech będą potraktowane poważnie. To nie wymaga kosmicznego czesnego szkoły prywatnej- bo przecież prywatne szkoły realizują takie rzeczy- mnie na nią nie stać. Cieszę się że są tacy którzy mogą z tego skorzystać, ale ileż można by wprowadzić do szkoły już teraz, wystarczyłoby trochę dobrej woli, zapału, wiosny, zdjęcia z nauczycieli tego nudziarskiego zamordyzmu.

Zastanawiałam się nie raz nad edukacją domową; tyle że moje dziecko na przekór lubi chodzić do szkoły. Z czego sie cieszę oczywiście. Ale większość rozwoju to to, co robimy w domu. Przede wszystkim to, co robi ona sama, a my za tym podążamy.

Najgorsze jest to, że to się robi na samym wstępie. Kiedy można by niektórych nauczyć, a w innych- nie zabić miłości do nauki.





18 komentarzy:

  1. Smutne to co piszesz...
    U nas tez tak było??? Bo jakos sobie nie przypominam...?
    Dobrze ze twoje dzdieci maja takich fajnych rodzicow.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za naszych czasów szkoła miała swoje wady, zwłaszcza chyba w starszych klasach, ale takiej ćwiczeniozy, testozy i otępiania nie przypominam sobie w klasach 1-3.

      Usuń
  2. W samo sedno! Ja akurat z tych, co to podążanie za dzieckiem w przedszkolu mają i mają nadzieję w szkole mieć, ale widzę jak na dłoni, że nie chodzi o super hiper zajęcia dodatkowe, ekstra pomoce i kupę kasy, ale o to, żeby się nauczycielom chciało (iść w plener, zrobić coś spoza książki...) i żeby ich nikt nie blokował (bo dyrekcja, bo program, bo oczekiwania innych rodziców).

    A ten blog polecam, i ten wpis (bo akurat w temacie):
    http://proszepani.blogspot.com/2014/03/zote-strony.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Natalijko jako rodzice stoicie dopiero na początku drogi przez mękę... to co robi system z dziecięcym zapałem i naturalną chęcią do poznawania świata jest najlepiej widoczne właśnie podczas pierwszych lat nauki 0-III. klasy kolejne są kontynuacją tego wzniosłego dzieła jakim jest zniechęcenie ucznia do procesu nauki i samodzielnego wyciągania wniosków, analizy czy budowania własnych teorii. czynią to skutecznie, bezlitośnie i konsekwentnie tak podręczniki jak i nauczyciele. w szkole polskiej nie ma szans na rozwój własnych zainteresowań:[ moje dzieci są bystre i inteligentne, większość ich wiedzy i umiejętności zdobyta została poza szkołą :( idiotyczne podręczniki klas I-III zanudziły każdego z nich, nie znosili rysować pętelek, zaznaczać oczywistych odpowiedzi czy schematycznie przepisywać po raz enty jakiejś informacji). na szczęście trafiali na zaangażowane nauczycielki, które wykorzystywały każdą okazję, by ciągnąć dzieciaki na zewnątrz i pokazywać im świat namacalny, ten który ich otacza. w klasach starszych nie ma już na to czasu. uczysz się od do i nie ważne tak naprawdę czego i po co się uczysz...
    osobiście bardzo im współczuję tej drogi przez mękę. wiem, że czasami jedynym słusznym sposobem by nie zatrzymać się w otępieniu formułek, regułek i wzorów jest odejście od uczenia się wg tego systemu na rzecz samodzielnego docierania do prawdy. sama tak robiłam, więc nie awanturuje się o oceny w skali 1-6, o niechęć do danego przedmiotu przez pryzmat nauczyciela, o nieodrobione nudne zadania domowe, o zawalony sprawdzian. owszem mobilizuję do pracy, do poprawy jedynek i przede wszystkim tłumaczę, że wiedzę zdobywają dla siebie, nie dla ocen. grzebią po źródłach, książkach, encyklopediach i słownikach, więc uważam, że nie jest żle, zwłaszcza, że uwielbiają chodzić do szkoły czego nie mogę powiedzieć o swojej przeszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to jest strasznie przykre...i wiem że to dopiero początek; poza wszystkim przeraża mnie to, że może nie dam rady aż tyle dzieciom pokazać, zaciekawić, mam ich trójkę, pracuję, chciałabym żeby część dnia którą spędzają w szkole nie była bezproduktywna i zniechęcająca.

      Usuń
    2. Natalijko, dokładnie tak się czuję i czułam jak Ty. moj syn chciał poznawać budowę atomu w III klasie i nie widziałam powodu, żeby mu tego nie wyjaśnić ale miałam wtedy wiecej czasu. kiedy poszedł drugi i trzeci do szkoły czas sie skurczył niemiłosiernie :/ nadal cos sobie wyjasniamy na własną rekę, ale przy ich aktywnych zajęciach pozaszkolnych i mojej pracy wychodzi to już niezmiernie rzadko.... na szczęście zaraziłam ich bakcylem poszukiwacza, wiele wiadomości i informacji sami szukają w dostępnych żródłach.

      Usuń
  4. Szkołę podstawową wspominam fajnie, ale to co się działo w szkole średniej aż do matury...gdyby nie książki, sama nie wiem... Lubiłam się uczyć, potem jednak szkoła tak mi obrzydła, że po maturze chciałam zrobić sobie rok przerwy - zanim pójdę na studia. Czułam się zmielona, przejechana walcem, zmęczona. Nauka systemem zakuć - zaliczyć - zapomnieć. Schematy, formułki, wałkowanie niektórych tematów do znudzenia i wszechobecna, sucha teoria. Przed maturą panika i zerowa wiara w siebie (a przecież zdałam maturę z drugim najlepszym wynikiem w szkole) - bo co dalej? W tym całym biegu, stresie i chaosie zaczęłam się gubić do tego stopnia, że uznałam, że nie nadaję się na wymarzone przez siebie kierunki, bo nie dam sobie rady. Studia okazały się świetne pod każdym względem - w dyskusje, premiowanie samodzielnego myślenia, a nie bezmyślne klepanie formułek i ból brzucha ze strachu przed klasówką, odpytywaniem, komentarzami nauczycieli.

    Tak, wiele można zmienić bez wielkich finansowych inwestycji, tylko wtedy należałoby m.in. wyrzucić z niej sporo nauczycieli, którzy uczą tam "za karę", nienawidzą swojej pracy, posłusznie tkwią w schematach, nie poszerzają również swoich horyzontów. Dużo można zrobić jeśli po prostu się tego chce. Przyznaję, boję się tej "drogi przez mękę", o której pisze Gwiezdna i sama staram się jak najwięcej pokazywać swojemu synowi, wzbudzać ciekawość i podążać za jego działaniami. Wiem, jak wygląda nauka w naszej miejscowej szkole i wolę Miłoszowi podarować rok w przedszkolu, zanim trafi do tego młyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niestety z Nelą przedłużanie przedszkola nie było dobrym rozwiązaniem- ale z Julkiem jeszcze myślę nad tym..

      Usuń
  5. P.S. Mój mąż uczył się w tej samej szkole, co ja - tej nadętej, poważnej,groźnej i ...nudnej, ale po roku z niej uciekł i po cichu zdał egzaminy do Liceum Plastycznego, gdzie nauka wyglądała już inaczej - inne było także podejście nauczycieli do ucznia. Jakimś cudem program był realizowany, wszyscy zdali maturę - mimo tego, że w szkole panował luz i sporo zajęć odbywało się poza klasą, a uczniowie nie musieli "odpokutować" za to, że nauka niektórych przedmiotów szła im słabiej i nie bali się przyznać, że akurat te interesowały ich mniej (nie do pomyślenia w mojej szkole).

    P.S.2.

    OdpowiedzUsuń
  6. my na razie mamy zerówkę i zadanie domowe na każdy weekend: zakreśl, pokoloruj; znajdz różnice i tak w kółko; Misiek się nudzi; zadania są dla niego łatwe i niczym nie zaskakują. Z drugiej strony w przedszkolu robią wiele eksperymentów; badają, ogladają; sadzą itp - życzyłabym sobie takiej szkoły, choc wiem że od pętelek i kolorowanek nie uciekniemy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie...te pętelki to taka pętla od której nie da się uciec. bardzo przykre.

      Usuń
  7. Po tym co przeczytalam u Ciebie, u Asi, jestem przeszczesliwa, ze moje dzieci zyja w Holandii i moga uczyc sie kreatywnie, a edukacja jest prowadzona od katem dziecka, a nie programu, ktory nalezy przerobic. Co prawda, zauwazylam, ze im bardziej rodzic sie nagazuje, kontroluje, chodzi do kadry, wypytuje i... rzada, tym lepiej sie jego dziecku dzieje. nasz Bizon w 3 klasie sie nudzil... bo 6latki w 3 klasie ucza sie czytac, a Bizon juz czytac potafil. Pani sama nie zalapala, bo Bizon jest obowiazkowy i spokojny, wiec nie dokazywal, ale w domu sie skarzyl, ze lekcje sa nudne. Poszlismy do nauczycielki, Bizon w ciagu tygodnia dostalal indywidualny tryb nauczania: przerabial inny podrecznik: czytanie ze zrozumieniem. i przestal sie nudzic. Gdy Szkrab poszedl do pierwszej klasy ciagle slyszalam, ze sie kreci, wierci i przeszkadza. nauczycielka, pani tuz przed emerytura nie potrafila sobie z nim poradzic. ja wiedzialam w czym rzecz, bo sama przez to przeszlam 30 lat temu, kiedy to sie nudzilam w szkole, bo dzieci paluszkiem sledzily tekst, ktory ja juz zdazylam przeczytac - nudzilam sie, krecilam, gadalam, hustalam na krzeselku i przynosilam uwagi, bo nie bylam tak pokornym dzieckiem, jak Bizon;) Szkrab wdal sie we mnie:) Na szczescie nauczycielka posluchala mojej rady i jak tylko Szkrab zaczynal sie krecic, dawala mu jakies trudne zadanie albo cos co Szkrab lubi, np. puzzle. Nie wyobrazam sobie Szkraba w polskiej szkole - on nienawidzi kolorowanek i zakreslania koleczek:/ on lubi konstrukcje i jest w tym swietny, co nauczycielki wykorzystuja np. do uczenia go literek czy dodawania. Jest indywidualne podejscie do dziecka. Ale... sa tez dosc male grupy, co umozliwia taki indywidualizm.
    Czytam o reformach szkolnictwa w Polsce, ale wydaje mi sie, ze ministerstwo nie reformuje tego, co trzeba. Jak wspominamy z lubym nasze szkoly, to ja pamietam wkuwanie slowek z angielskiego i regulek gramatycznych, a luby opowiada jak to w liceum czytali Szekspira. on slowek nie wkuwal, bo nie mieli sprawdzianow ze slowek, ani testow ''uzupelnij tak, gdzie wykropkowane''. Kiedy luby dostaje stuendtow z Polski mowi, ze teoretycznie widza tyle co on, a moze i wiecej, ale praktycznie... nie potrafia zaprojektowac eksperymentu, nie potrafia go samodzienie wykonac, boja sie wyciagnac wnioski, a jak maja dac prezentacje, to nie spia kilka nocy z rzedu, bo tak ich to paralizuje. Myslalam, ze takie bylo moje pokolenie, komunistyczne, wychowane w klimacie ''dzieci i ryby glosu nie maja'', ale najwyrazniej dalej tak jest. Boja sie pytac, bo wyjda na glupkow, boja sie wyjasc poza te przykladowe ''14'', ktore opisalas, dopoki luby im nie da oficjalnego pozwolenia lub nie popchnie ich w kierunku 15, czy 30. Tlumacze lubego, ze taki jest polski system edukacjyjny, a jednoczesnie wstydze sie, ze tacy sa studenci z Polski (na szczescie nie wszyscy:D)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aż żal że nie hajtnęłam się z Holendrem ;)
      ministerstwo zupełnie nie reformuje tego co trzeba. a byłoby taniej i prościej zrobić tak jak trzeba. tylko odrobina ludzkiego wysiłku i zainteresowania. Dlatego staram sie jak najwięcej nadrabiać w domu, ale to nie jest proste gdy oni część dnia są w szkole, a ja część dnia w pracy.

      Usuń
  8. ja to ci chyba nic nie napisze, bo niemiecka szkola jest beznadziejna. :-) a i tak malina biegnie do szkoly w podskokach. juz 5 rok. moze wiec moja opinia jest bledna?

    lylowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem oczywiście jaka jest szkoła w Niemczech. Nela też lubi chodzić do szkoły, nie lubi tylko większości prac domowych; nie mam jednak wątpliwości że system edukacji w PL jest kiepski. Dzieci na pewno mają inne kryteria lubienia szkoły niż my.

      Usuń
  9. Właśnie rozpoczęła się rekrutacja do szkoły, Dziobalinda już we wrześniu do tej szkoły pójdzie, toteż Twój wpis dla mnie bardzo na czasie - ale nie ku pocieszeniu, niestety...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocieszenie Synafio jest dwojakie: nie takie systemy edukacji przeszli ludzie i wyrastali na wartościowych osobników, na pisarzy, naukowców etc. drugie- Nela lubi chodzić do szkoły. Może i Dziobalinda polubi?

      Usuń