poniedziałek, 28 lipca 2014

wróciliśmy!

Jak było?
Bosko było.
Morze, plaża, słońce, prosecco, małże, pizza.
Mieliśmy całe dnie zajęte- trzeba było przecież wyspać się przyzwoicie, wypić dobrą kawę, następnie rozpocząć pracowity dzień na plaży, pełen czynności takich jak: przewracanie się z boku na bok, ciężkie decyzje w rodzaju czy już idziemy pływać czy za chwilę,  długi spacer brzegiem morza (albo nawet dwa), pływanie, lektura, budowanie zamków itp.
A wieczorem- no cóż. Ta decyzja co by tu dzisiaj zjeść. Ten chłodny dzban pełen prosecco. Ach.

Dzieci też nie próżnowały. Nela i Julek już dobrze pływają sami, więc pół dnia spędzali w wodzie pływając, nurkując na potęgę, skacząc do wody z materaca lub z dziadkowych ramion tudzież obrzucając się błotem.
Ada poza pływaniem (dmuchane rękawki rulez) kompulsywnie produkowała babki z piasku i odmawiała wszelkich spacerów. Pojechaliśmy tam w ogóle z jakimś megakatarem, ale powiem wam, nie ma jak płukanie nosa wodą morską pobieraną bezpośrednio z Adriatyku ;) W południe pochłaniali po kopiastym talerzu pasty, a wieczorem wielką pizzę na spółkę. Na deser najlepsze lody świata, z naszej ulubionej lodziarni gdzie wszystko jest absolutnie naturalne- śmietana, kakao, owoce itp.A lody robią na miejscu oczywiście :)

Zdjęcia będą jak się ogarniemy.

czwartek, 10 lipca 2014

wielkie szczęście

a wczoraj...wybraliśmy się na długi spacer do lasu i trafiliśmy na ogromne, obfite jagodzisko!
nie mieliśmy ani torebki, ani kubeczka.
nie mieliśmy też aparatu.
za to mieliśmy oczy i brzuchy!
więc możecie sobie tylko wyobrazić ten pachnący nagrzaną sosną las i ręce bez umiaru pakujące garście dojrzałych jagód do ust! Fioletowe ręce, fioletowe twarze, fioletowe zęby!

-Mamo, jakie nas dzisiaj wielkie szczęście spotkało!- powiedziała Nela z pełną buzią.

sobota, 5 lipca 2014

dziecko w podróży bis, czyli z trójką dzieci na żaglach :)

W długi weekend byliśmy na żaglach

Było fantastycznie! Wszystkim się podobało,a to głównie za sprawą naszego stałego kompromisu z dziećmi: my coś dla was, wy coś dla nas :) Także dla nich: trasa zaplanowana była bardzo lajtowo, bez stawiania na pokonywanie odległości, raczej na przyjemność pływania. Pływanie podobało się bardzo ale nieco krócej niż my chcieliśmy, więc potem był kompromis: my jeszcze sobie trochę pożeglujemy, potem zrobimy coś atrakcyjnego dla was- lody, atrakcje w porcie, itp. Postaram się na zdjęciach pokazać jak to wyglądało, choć od razu mówię że zdjęć z samego żeglowania jest niewiele- z załogi byłam tylko ja i Adam, więc do fotografowania brakowało ręki :) I nie cały czas było słonecznie, po prostu w deszczu nie wyciągałam telefonu ;)
-tutaj stanęliśmy w zatoczce na kąpiel w jeziorze i drugie śniadanie

- a to śniadanie pierwsze, w kabinie. świeże bułki i świeżo zebrane truskawki, które kupiłam od jakiejś miłej pani :) 




 - odpływamy po postoju

- w porcie w Mikołajkach
 - dziewczyny się wygłupiają :)

 - jesteśmy jeszcze właściwie w trakcie odpieluchowywania więc czasem potrzeba była absolutnie nagła!
 -wszyscy skryli się w kabinie przed deszczem, jeden tylko majtek na wachcie :)

 -zachód słońca w Mikołajkach (widziany z dziobu naszej łajby i zapijany "szarlotką". dzieci śpią.)

-chłopaki moje!

- i wpatrzona syrenka (jezioro Bełdany)

 - nieco selfików z rodziną



 -stanęliśmy też w zatoczce przy pięknym lesie w którym jedliśmy poziomki i kąpaliśmy się w deszczu w jeziorze :)

 - były oczywiście gofry oraz lody
 - śniadanie w Rynie

- w Mikołajkach zaliczyliśmy jeżdżąco-grające atrakcje oraz fantastyczny plac zabaw

 ...i w ogóle świetnie było!




groza i fascynacja czyli dziecko w podróży

Jest pewna babcia z placu zabaw która regularnie ze mną rozmawia. Jest to duży akt odwagi z jej strony, gdyż ja przybieram w takich miejscach odpychający wyraz twarzy, a że z natury sympatyczną osobą nie jestem, to jak już się postaram na odpychająco zrobić to drżyjcie mury. Ale babcia ma nieprzepartą potrzebę komunikacji. Darzy mnie też (w czym nie jest odosobniona) mieszaniną fascynacji i zgrozy.

No bo mam trójkę dzieci (fascynacja). Które chodzą zawsze stanowczo za lekko ubrane (zgroza)  a mimo to nie chorują (fascynacja, duży pytajnik). Dzieci te brudzą się na placu jak trzy świnki peppy (zgroza, zgroza i jednak odrobinę fascynacji). Bawią się na przykład ziemią (zgroza), grzebią w piachu ręką a nie łopateczką (zgroza, zdrobnienie to cytat), siadają na piasku i na trawie a mimo to- nie chorują (zgroza).
Ostatnio wynikła konwersacja o wakacjach. Pani jedzie z córką i wnuczką nad polskie morze. Córka chciałaby niby za granicę, ale się boi. O co? W zeszłym roku bała się że sobie nie poradzi, bo mleko, pieluchy, butelki. W tym roku dziecko ma trzy lata. No ale- co ono tam będzie jadło za tą granicą? Nic mu nie posmakuje i z głodu umrze. No a pani (to do mnie) nie boi się że Ada nie będzie miała co jeść w tych Włoszech?
[przed oczami przemykają mi stragany pełne dojrzałych pomidorów, melonów, arbuzów, cukinii, krewetki, kalmary, obsypana świeżą rucolą pizza, nieziemskie pasty..]
-Nie. Coś tam zawsze sobie znajdzie co lubi, a jak nie- trudno. Nie umrze z głodu przy pełnym stole.
(groza, fascynacja)

Generalnie, ja rozumiem panią i córkę pani- że one się boją. Rozumiem w tym sensie, że jestem w stanie pojąć zamiłowanie do rutyny, tego jakzwykle, pieluszka na przewijaku pod ręką, spacerek, zupka, drzemka w łożeczku. Podążanie codziennymi ścieżkami jest łatwiejsze, wygodniejsze i przez to dla wielu-przyjemniejsze. Użeranie się ze zmianą pieluchy na tylnym siedzeniu, marudzenie, nieprzewidziane wypadki, jako cena wakacji to dla wielu gra nie warta świeczki.

Ja jednak zwariowałabym gdybym nie mogła wyjechać. Robimy pewien kompromis- póki młodsze nie podrosną nie zwiedzamy za wiele. Dużo plaży to nasza wspólna pasja. Starszaki-szkolniaki już doceniają magię nocnych wyjść i zwariowanych pór chodzenia spać. Kto nie docenia, przysypia w spacerówce na siedząco.
Kupujemy lody i wozimy nocniki, pieluchy, przewijamy gdzieś po drodze.

Opowiadam to pani z placu która mnie wypytuje i widząc jej reakcje (zgroza, fascynacja) czuję się co najmniej jak podróżniczka jadąca z niemowlęciem i czwórką maluchów na wyprawę stopem do Afryki.

A tym razem jeszcze łatwiej będzie bo po 7 latach pożegnaliśmy w naszej rodzinie pieluchy-już na zawsze!