sobota, 25 stycznia 2014

sobota

Co dzisiaj robiliście?
Bo my wyspaliśmy się porządnie- o 8 dałam tylko Adzie butlę mleka, zobaczyłam na termometrze-21 stopni i wróciłam do łóżka jeszcze na godzinkę.
Zjedliśmy leniwe śniadanko- świeży sok, kawa, grzanki z domowym dżemem.
Ubraliśmy się ciepło i poszliśmy na nasz zwyczajowy sobotni spacer do miasta-z uwagi na panujące -16 pokonaliśmy trasę o jakieś piętnaście minut szybciej niż zwykle :) na końcu trasy tradycyjnie kawiarnia a tam rozpusta- drugie śniadanie, kawa, ciasto. I bardzo miłe słowa od obsługi (jestesmy stałymi klientami) na temat naszych dzieci, ich wychowania i sposobu zachowania w kawiarni- dumni jesteśmy!
Wróciliśmy juz autobusem, bo mróz+kawiarnia rozleniwiły nas mocno.
Poza tym oglądaliśmy z dziećmi nasze stare zdjęcia.
Słuchaliśmy muzyki.
Gotowaliśmy razem rozgrzewający węgierski gulasz. I jedliśmy go z pachnącą bagietką.
Dzieci z naszą pomocą upiekły ciasteczka owsiane.
Teraz Adam jest na treningu, dzieci jedzą ciasteczka i popijają mlekiem. Za chwilę wieczorna lektura.
Za oknem sypie śnieg a ja wyczekuję wieczornej ciszy w domu, okraszonej lampką rieslinga.

Jutro kierunek: Warszawa. Cel- Ikea i projekt :biurko :)


wtorek, 21 stycznia 2014

A w Krakowie...

na Brackiej trochę popadał deszcz, a w nocy prawdziwie lało. A nie da się ukryć że był to fantastyczny weekend. Kocham Kraków, za wszystko- za atmosferę, za architekturę, za niezliczone knajpki, za każdą secesyjną kamienicę, za ten wspaniały oddech który można zaczerpnąć wynurzając się na Rynku Głównym!...za ludzi tak hipstersko wyluzowanych jak w stolicy ale jednak spokojniejszych, południowo leniwszych, za mgłę i za Planty. Muszę od czasu do czasu być w Krakowie. No więc byliśmy, całą rodziną.

Zajechaliśmy w piątek na 22. Nocleg w wynajętym apartamencie w starej, pięknej kamienicy. Mój wieczorny spacer po tętniącym nocnym życiem Kazimierzu i izraelskie, koszerne wino wypite z mężem wprost w łóżku (sufit cztery metry nad nami :)). W sobotę cudowne, leniwe śniadanie na Kazimierzu. Potem dłuuugi spacer- Kazimierz dokładnie, następnie na Stare Miasto; wystawa w Muzeum Wyspiańskiego (Nela uwielbia oglądać obrazy, a i ja tam akurat nie byłam jeszcze), witraż u Franciszkanów (zrobił wrażenie na dzieciach- ciemności w kościele i tylko Bóg Ojciec karząco spogląda z wysokości),  łażenie po uliczkach, po Rynku. Potem obiad z przyjacielem na mieście. Wieczór u przyjaciół- dzieci śpią, pyszne jedzenie, wino, rozmowy o wszystkim- polityka, filozofia, religia, naród. Żadnych pieluch ;) Potrzebuję tego bardzo.

W niedzielę śniadanie z przyjaciółmi przeciągnęło się do dwunastej, leniwe rozmowy w piżamach i tort na deser :) Potem do centrum i długi spacer Plantami na Wawel- dzieci musiały przecież zdobyć zamek, zobaczyć Smoka, Wisłę i tak dalej. Na obiad pyszne makarony- a podwieczorek jeszcze pyszniejszy bo wprosiliśmy się do Szanownej Pani Zielonej i jej uroczej rodziny. Mają śliczny, przytulny dom, tworzą w nim ciepłą i naturalną atmosferę, w której wspaniale się gadało (choć za mało! zostało sporo na następny raz), Zielona robi boskie tarty; co więcej mają przeuroczą, inteligentną i kontaktową córkę, dzięki czemu bez chwili konsternacji całe dziecięce towarzystwo zamieniło po sekundzie dom w przebieralnię karnawałową (a pani domu nawet nie drgnęła powieka,także wtedy gdy Ada zeszła po schodach w piętnastu torebkach na szyi i w dwóch butach Leny, każdym innym, na nogach) :) Było wspaniale, dziękujemy także i na łamach "Ściany wschodniej" oraz mamy nadzieję na dalsze spotkania!

A od Zielonych tylko krok na autostradę- i do domu. Po drodze natrafiliśmy na granicę zimy- w jednej chwili +5 i listopadowa aura, 2 km dalej wszystko oblodzone- drzewa, domy, wszystko. Jeszcze 40 km i pełno śniegu. W Lublinie zima.












wtorek, 7 stycznia 2014

przystanek Inny czyli tolerancja po lubelsku

Słuchałam dziś jadąc samochodem bardzo interesującego reportażu w trójce. Reportaż autorstwa Agnieszki Czyżewskiej- Jacquemet, zatytułowany Przystanek Inny, dotyczył akcji artystycznej, podczas której nazwy przystanków w lubelskich autobusach czytane były przez czeczeńskich uchodźców mieszkających w naszym mieście. O reportażu można poczytać tu ( i zapewne wkrótce także posłuchać, na razie jest świeżo po emisji)
http://www.polskieradio.pl/9/325/Artykul/1018114,Dlaczego-tak-bardzo-boimy-sie-Innego

Ja chciałam się odnieść do zarejestrowanych przez reporterkę reakcji moich znakomitych kompatriotów, podróżujących autobusem lublinian. Autorka zaznaczyła, że reakcje negatywne, z których jedną zamierzam komentować, były w większości.
W czym problem? Nazwy przystanków czytane były z obcym akcentem. Czytane były przez ludzi, którzy znaleźli u nas schronienie po wojennych przeżyciach. Którzy mówią z radością o tym, że mogą wychowywać swoje dzieci w miejscu, gdzie po prostu nie ma wojny. Opowiadają o przeżyciach tych dzieci, które mają na koncie straszliwsze przeżycia niż większość dorosłych w naszym kraju. Dzieci chodzą u nas do szkół, mówią pięknie po polsku; również dorośli wypowiadali się w reportażu po polsku, jednak z wyraźnym obcym akcentem.
Obcy akcent wprawia jednego z indagowanych podróżnych w oburzenie.Pan proponuje nawet, aby "takie coś" było karane (sic!) Uważa, że cała akcja to prowokacja, mająca na celu sprawienie, aby Polacy nie mogli czuć się w Polsce jak u siebie. Najwyraźniej cel został osiągnięty, gdyż pan żali się, że słuchając tego nie jest w stanie czuć się w Polsce jak Polak (???). Ma też najwyraźniej potężny kompleks, skoro twierdzi, że w Niemczech Niemiec może się czuć jak Niemiec, Belg w Belgii jak Belg , a tylko w Polsce przez takie akcje- polskie słowa z obcym akcentem!- nie może Polak czuć się Polakiem.
I to nie był głos jednego wariata. To był jeden z wielu.

Aby Polak mógł czuć się w Polsce Polakiem, musi mieć w otoczeniu samych prawdziwych Polaków. Polak to nie ktoś kto tu mieszka, pracuje, posyła dzieci do szkoły, znajduje pomoc i schronienie, nawet mówi po polsku. To nie wystarczy. Polak to ktoś kto mówi po polsku z polskim akcentem. Polak to także katolik- jak wielokrotnie dowiedziałam się z transparentów całkiem poważnych demonstracji w Lublinie i w Zamościu. Polak to nie ktoś, kto interesuje się losem i historią Żydów- jak dobitnie dowiedział się szef Ośrodka Brama Grodzka, któremu podpalano drzwi, rysowano swastyki i obraźliwe napisy, grożono.

Jestem pół Polką, pół Argentynką. Mój ojciec mówi po polsku z obcym akcentem.
Jestem luteranką.
Interesuje mnie historia Żydów i jeszcze wiele innych tematów.
Proszę bardzo, drodzy współmieszkańcy, zlinczujcie mnie.

Albo nauczcie się z tym żyć- ja tu JESTEM.


piątek, 3 stycznia 2014

2013 rokiem dziecka odchowanego ;) (wpis z przymrużeniem oka)

Czytam już sobie kolejny cudowny wpis podsumowujący stary rok, i jakoś tak się zdarzyło, że wszędzie widzę że rok 2013 był dla wielu rokiem rewelacji okołomacierzyńskich- nowych dzieci, nowych ciąż :)
Tak sobie liczę i liczę i wyszło mi że u nas było wręcz przeciwnie od wielu lat! No bo zobaczcie:
2006- zaszłam w I ciążę
2007- urodziłam Nelę; Nela niemowlęciem
2008- zaszłam w II ciążę i urodziłam pod koniec roku Julka
2009- Julek niemowlęciem
2010- zaszłam w III ciążę
2011- urodziłam Adę
2012- Ada niemowlęciem

2013 podsumowuję więc jako rok dziecka odchowanego- żadnych ciąż i niemowląt w naszym domu :))
Mam nadzieję że rok 2014 będzie rokiem bez pampersa! (na razie walczymy)

czwartek, 2 stycznia 2014

tańce, hulanki, swawole

Bardzo lubię spotkania pełne ciekawych rozmów, ale na Sylwestra lubię po prostu dobre tańce! Nic nie może sie dla mnie równać nocy szalonego wywijania przy starych rock and rollach, salsie i nieśmiertelnych przebojach. Spokojny Sylwester w domu to dla mnie przykra konieczność (choć teraz mam wrażenie robi się bardzo modny, wręcz hipsterski ;)). Na szczęście jestem oryginalna w innych aspektach :))))
W tym roku się udało fantastycznie! Na Sylwestra zaprosili nas przyjaciele z Warszawy. Impreza była wielopokoleniowa- w dużym, pięknym starym domu rodziców A. bawili się wspólnie znajomi rodziców (w tym moi rodzice), znajomi i przyjaciele A. i M. którzy Sylwestra organizowali (w tym my :)), dzieci nasze oraz A.i M. Stół uginał się od przynoszonych przez gości potraw i trunków. W kuchni tradycyjnie zawiązał się komitet nocnych dysput, w obszernym salonie choinka cierpiała katusze, potrącana co chwilę przez tańczących. DJ-ował Viceojciec A. - pełno było rock and rolla, bluesa i innych fantastycznych kawałków. Szaleliśmy na parkiecie do rana. Dzieci miały na górze piżama party, ale co jakiś czas pojawiało się któreś i tańczyło kilka tańców z nami lub porywało coś ze stołu :) Ada padła koło 23, ale najstarsi (Nela, Julek i Staś gospodarzy) dotrwali do północy i z zachwytem kontemplowali fajerwerki razem z nami. Padli w końcu przytuleni razem na jednym materacu :) Rano spaliśmy długo, a potem powoli wszyscy się zebrali przy wielkim stole, dojadając pyszności, popijając kawę, rozmawiając. Do Lublina ruszyliśmy dopiero po dwunastej w południe.
Zrobiliśmy sobie w domu pyszny noworoczny obiad z deserem, a późnym popołudniem udaliśmy się na basen, gdzie dzieci odreagowały wodnymi szaleństwami a ja potraktowałam zakwasy potaneczne hydromasażem i zrelaksowałam się w saunie.
Weszliśmy więc w Nowy Rok hucznie i radośnie, i życzę sobie aby tak już zostało! I Wam również życzę aby to był dobry rok!