sobota, 28 grudnia 2013

Święta na ścianie wschodniej

Wszyscy piszą jak minęły Święta to i ja napiszę co nieco, choć staram się na razie udawać że jeszcze nie minęły :) w końcu mam fajne nauczycielskie ferie świąteczne :)
Mogę powiedzieć że Święta były jak zwykle fantastyczne; i jest jeden prosty powód dla którego tak jest: spędzamy je po naszemu. Tak jak lubimy. Bez napinki ale z dużą ilością świątecznej atmosfery. Oczekujemy że będzie wspaniale- nie idealnie, ale wspaniale- i oboje z mężem bardzo się staramy żeby tak było, prześcigamy się w umilaniu sobie czasu. Dzieci oczywiście stosują swoje zwykłe chwyty zaburzające atmosferę, ale łagodnieją przy wypoczętych, niespodziewanie cierpliwych rodzicach.
Wigilia- rano, po kawie, wspólne gotowanie, potem długi słoneczny spacer. O 16 pojechaliśmy na nabożeństwo wigilijne, całą rodziną. Pośpiewaliśmy kolędy, wysłuchaliśmy wiadomej historii biblijnej, a na wyjściu, wraz ze zwyczajowym uściskiem księżowskiej prawicy dzieci dostały po świątecznej czekoladce :) Wieczerza wigilijna na 18, u nas, więc po powrocie z kościoła biegiem szykować przystawki ;) Byli moi rodzice i babcia. Potem rozrywanie papierów, radość, dzieci jedzące czekoladę i śpiewanie kolęd.  Ja grałam na gitarze, mąż na akordeonie, trochę graliśmy na fisharmonii, fajnie.
W Boże Narodzenie snuliśmy się do 13 w piżamach, graliśmy w gry, piliśmy kolejne kawy. Potem poszliśmy na długi spacer zakończony obiadem u moich rodziców. Wieczór tradycyjnie- mandarynki, wino i "To właśnie miłość".
Drugi dzień Świąt warszawski i pracowity. Na 10 do kościoła, mąż grał, ja na koniec śpiewałam z mężowskim akompaniamentem z okazji świąt. Potem do teściów na obiad. W międzyczasie wyskoczyliśmy z dziećmi na plac zabaw, jak to my ;) Potem odwiedziny u babci męża- chcieliśmy odwiedzić ja następnego dnia, na spokojnie, ale dla niej liczy się żeby to było właśnie w Święta. No cóż. Przyjemność komuś sprawia się tak jak ktoś sobie tego życzy. Wpadliśmy więc ale jak po ogień, bo o 18 mieliśmy nasze coroczne tradycyjne plany: spacer po Krakowskim Przedmieściu, oglądanie świątecznych iluminacji (no fantastyczne są! dzieci jak zwykle oczarowane); za bardzo obżarci byliśmy na gorącą czekoladę ale kawą na wynos nie pogardziliśmy. No i po 20 do Lublina; już mamy ruszać a dzieci mówią, że głodne! No tak, człowiek się obżera świątecznie i projektuje to na dzieci; a dzieci ledwo zjadły obiad, pochłonięte prezentami i zabawą z kuzynostwem) Szperam w siatce wałówki od teściowej- dobra, są banany. Zjedli po bananie i dalej głodni, więc w desperacji pytam: chcecie kotleta? CHCEMY! I taka to była kolacja, schabowy w garść w samochodzie :)
Dzisiaj ciąg dalszy lenistwa, lego, planszówki, czytanie; tylko mąż parę godzin w kancelarii musiał spędzić, a ja wieczorem wyskoczyłam na siłownię. Przez kilka miesięcy nie mogłam ćwiczyć ze wzgledów zdrowotnych, teraz jestem w beznadziejnej formie i do tego utyłam od wakacji... Po Nowym Roku, jakże stereotypowo, biorę się za siebie pod względem lżejszej diety, a już teraz wracam intensywnie do treningów!
Sylwestra w Warszawie planujemy i już się cieszymy!
A poza tym- jutro, dla odmiany, weekend :) :)

6 komentarzy:

  1. jak fajnie, że dbacie o ten wyjątkowy czas, żeby go sobie nawzajem umilać! sprawdzam, oczom nie wierzę, tylko 167km, wiec nie dziw, że często bywacie w stolicy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wszyscy myślą że Lublin jest nie wiadomo jak daleko :))) Kiedyś jadę pociągiem relacji Szczecin- Lublin. Pani w przedziale informuje mnie że jedzie do Warszawy i pyta czy ja też. ja mówię, że do Lublina. Pani robi wielkie oczy- a to gdzie? potem słyszę jak mówi towarzyszce: Ta pani jedzie do Lublina, to jest AŻ za Warszawą :)))

      Usuń
    2. dla mnie to marna pociecha, tak czy siak albo 370 albo 430 km a do Szczecina, proszę pani, to już jak na koniec świata 733! ;-) no ale oni, w tym Szczecinie są w podobnej sytuacji, więc poniekąd rozumiem panią ;-)

      Usuń
  2. Super! U nas też święta przebiegły miło i na luzie.
    Kotlety mnie rozbroiły, jakbym swoją dziatwę widziała :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak, z bliskością Warszawy macie fajnie!

    A aja myślałam, że głodowa historia skończy się w ... McDonaldzie :D Kotlety rządzą:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zielona, myślałam to samo :DDD ale to pewnie przez analogię - nam teściowe niczego nie wpychają a już na pewno nie kotlety na drogę

      Usuń