wtorek, 10 grudnia 2013

o nieprzewidzianych korzyściach płynących z lekcji religii i nie tylko oraz pochwała amatorszczyzny!

Kontynuuję moje jesienne postanowienie aby nie narzekać (co innego krytykować coś, co jest na przykład interesującym tematem do dyskusji; co innego narzekać, że a to zimno w zimie, a to mokro jesienią i tak dalej). I zaskakująco wiele mi to daje. Poza lepszym nastrojem, większa ilością energii, dobrym nastawieniem do codzienności. Ostatnio zauważyłam,że mam bardziej szeroko otwarte oczy- widzę niespodziewane korzyści, otwieram się na nowe. Opowiem wam o jednym przykładzie.
Jakiś czas temu wahaliśmy się czy posłać Nelę na religię. Z różnych względów- choć wiara jest obecna w naszym życiu, w męża mocniej jeszcze  niż w moim. Były tam powody poważne, były tez i głupie- jak choćby lenistwo.  Ewangelik w mniejszości musi ruszyć tyłek przez korki i czasem nawet huragany  i dziecko na religię zawieźć. Zapewne o niewygodnej dla siebie porze. A teraz widzimy, że chodzenie Neli na religię dużo nam daje i nas, rodziców zbliża do Kościoła. Więcej o tym rozmawiamy, więcej myślimy.
Wychowywanie w wierze w naszym przypadku oznacza więcej pytań, więcej rozmów niż w przypadku katolików w Polsce. Mówię to z pewną dozą pewności (choć na pewno są wyjątki), gdyż sama jako dziecko wychowywana byłam po katolicku. Dziecko mniejszościowego wyznania ma w otoczeniu głównie katolików, ich zajęcia religijne także w szkole, katolickie zwyczaje, tradycje- obserwuje to oczywiście na poziomie dziecięcym, kolegów w szkole; niemniej jednak od małego kształtuje się w pewnej opozycji. Nie mam na myśli opozycji w sensie negatywnym, raczej w sensie- porównywania. A dlaczego my tak a oni tak. Też na pewno katolicyzm ma wiele tradycji bardziej atrakcyjnych dla dzieci- mówię tu na przykład o koszyczkach na Wielkanoc, o palemkach, procesjach, sypaniu kwiatków. Nasze wyznanie jest zupełnie inne pod tym względem, dlatego w naszych warunkach na pewno wymaga to większej uwagi rodziców.
W ostatnią niedzielę musiałam dla Neli zmobilizować się i pojechać z całą trójką na nabożeństwo. Przyznam szczerze, że ostatnimi czasy chodziłam na nabożeństwo tylko gdy jeździliśmy z Adamem do Warszawy- on grał, ja uczestniczyłam. Adam co niedziela wyjeżdża wcześnie rano; zwykle z dziećmi leniliśmy się w łożkach, powoli ogarniałam sytuację i o 10, kiedy zaczyna się nabożeństwo, w najlepszym razie ubieraliśmy się :) No ale teraz trzeba było, więc o dziwo udało się bez większych przeszkód! Odstawiłam Starszaki na szkółkę niedzielną, a z Adą poszłam na nabożeństwo. Ada była idealna! bawiła się koło mnie jakimiś kamyczkami, orzeszkami znalezionymi po kieszeniach i siedziała cichutko całą godzinę. Bardzo jestem zadowolona, zwłaszcza że Nela ma zamiar co tydzień mnie tak mobilizować.
Po nabożeństwie była próba do jasełek; przedstawienie prowadzi żona księdza, a ksiądz gra na gitarze. Nie cierpię gitary podczas liturgii, ale przyznaję, że do grania współczesnych kolęd z maluchami organy sa nieco nieporęczne ;) więc jakoś tak słuchając próby przypomniałam sobie że ja kiedyś przez trzy lata uczyłam się grać na gitarze, i że właściwie fajnie tak z dziecmi pośpiewać, i że może by.. no i odkurzyłam gitarę z szafy u moich rodziców, struny dwie trzeba dokupić ale działa! gra! i ja nawet gram nieco ;) takie to niespodziewane korzyści z religii.
I do amatorów dochodzę tym sposobem; kiedyś uważałam że jak nie ma się do czegoś na tyle dużych zdolności, żeby robić coś na poziomie profesjonalnym, to należy sobie dać z tym spokoj. No i dałam sobie spokój z gitarą (bo lepsza byłam z innych instrumentów), dałam sobie spokój z robieniem ozdób świątecznych (bo nie mam talentu plastycznego). Ale niedawno doszłam do tego, że właściwie kurczę cóż mnie to obchodzi!-lubię coś robić TO LUBIĘ. I ROBIĘ. wychodzi mi to lepiej lub gorzej, ale w końcu w życiu chodzi o te chwile w których jest nam dobrze; a nie tylko o to, żeby wszystko było po coś. Więc gram na gitarze, wycinam aniołki które dyndają sobie u nas w oknie no i zmykam bo właśnie robię tłumaczenie jakbyście Państwo nie wiedzieli :) :)

7 komentarzy:

  1. Tak to jest z dziećmi :) Mnie maluchy w kółko pytają, czy CHOĆ RAZ pójdziemy na roraty, a mnie myśl o ciemnym, zimnym kościele o 7.30 rano cierpnie skóra...
    Gitary używam w życiu rodzinnym regularnie - gram bardzo słabo, niezależnie od samouctwa i lenistwa w nauce grania jestem leworęczna, co tez nie pomaga, kaleczę więc okrutnie - ale dzieci się cieszą...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję! To ważna lekcja i postaram się ją wcielać w życie: zrobie tak, jak potrafię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny wpis:)))) tak wlasnie trzeba podchodzić do życia:) z optymizmem i entuzjazmem:)))
    A czy u ewangelikow to czasem nie pastor jest a nie ksiądz?:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zalezy od regionu. bardziej na zachodzie mówią pastor, z niemiecka, choć i ksiądz się używa. w naszym regionie, na wschodzie, w Warszawie, pastor jest nieużywane.

      Usuń
    2. Do naszego szkolnego pastora mówimy ksiądz :)

      Usuń
  4. Religia zajmuje bardzo wazne miejsce w moim zyciu, od dawna. I moze tym wazniejsze, ze jeste w srodowisku laickim do szpiku kosci i moj katolicyzm i praktyka jest co krok ostro krytykowana, przeszkadza, nie podoba sie a bywa, ze jest wysmiewana tez jak przez moich tesciow.... Jednakze Antka wychowuje w wierze. od 2 lat chodzi na religie. W tym roku robie mu katecheza sama w domu bo niestety nie ma grupy w mojej parafi. Jednakze od przyszlego roku Antek pojdzie do dobrej szkoly, katolickiej tutaj w Bordeaux i to nas cieszy. Dlatego popieram twoje dzialania!

    OdpowiedzUsuń
  5. i popatrz jak do takiego :"robię bo lubię" dochodzi się latami, chyba z wiekiem mija spinka na bycie najlepszym ;)

    OdpowiedzUsuń