Zajechaliśmy w piątek na 22. Nocleg w wynajętym apartamencie w starej, pięknej kamienicy. Mój wieczorny spacer po tętniącym nocnym życiem Kazimierzu i izraelskie, koszerne wino wypite z mężem wprost w łóżku (sufit cztery metry nad nami :)). W sobotę cudowne, leniwe śniadanie na Kazimierzu. Potem dłuuugi spacer- Kazimierz dokładnie, następnie na Stare Miasto; wystawa w Muzeum Wyspiańskiego (Nela uwielbia oglądać obrazy, a i ja tam akurat nie byłam jeszcze), witraż u Franciszkanów (zrobił wrażenie na dzieciach- ciemności w kościele i tylko Bóg Ojciec karząco spogląda z wysokości), łażenie po uliczkach, po Rynku. Potem obiad z przyjacielem na mieście. Wieczór u przyjaciół- dzieci śpią, pyszne jedzenie, wino, rozmowy o wszystkim- polityka, filozofia, religia, naród. Żadnych pieluch ;) Potrzebuję tego bardzo.
W niedzielę śniadanie z przyjaciółmi przeciągnęło się do dwunastej, leniwe rozmowy w piżamach i tort na deser :) Potem do centrum i długi spacer Plantami na Wawel- dzieci musiały przecież zdobyć zamek, zobaczyć Smoka, Wisłę i tak dalej. Na obiad pyszne makarony- a podwieczorek jeszcze pyszniejszy bo wprosiliśmy się do Szanownej Pani Zielonej i jej uroczej rodziny. Mają śliczny, przytulny dom, tworzą w nim ciepłą i naturalną atmosferę, w której wspaniale się gadało (choć za mało! zostało sporo na następny raz), Zielona robi boskie tarty; co więcej mają przeuroczą, inteligentną i kontaktową córkę, dzięki czemu bez chwili konsternacji całe dziecięce towarzystwo zamieniło po sekundzie dom w przebieralnię karnawałową (a pani domu nawet nie drgnęła powieka,także wtedy gdy Ada zeszła po schodach w piętnastu torebkach na szyi i w dwóch butach Leny, każdym innym, na nogach) :) Było wspaniale, dziękujemy także i na łamach "Ściany wschodniej" oraz mamy nadzieję na dalsze spotkania!
A od Zielonych tylko krok na autostradę- i do domu. Po drodze natrafiliśmy na granicę zimy- w jednej chwili +5 i listopadowa aura, 2 km dalej wszystko oblodzone- drzewa, domy, wszystko. Jeszcze 40 km i pełno śniegu. W Lublinie zima.
Pozytywnie zazdroszczę - spotkania z Zieloną i samego Krakowa. :)
OdpowiedzUsuńOstatni raz byłam w Krakowie podczas studiów. Wcześniej spędziłam tam kilka fantastycznych dni na włóczęgach i rozmowach z przyjaciółmi.
Dzis w nocy i Krakow zasypalo. Ciesze sie, ze tak pozytywnie naladowaliscie baterie w moim ukochany miescie.
OdpowiedzUsuńZazdroszcze tego samego co Gioanna. Tez w Krakowie ostatnio podczas studiow bylam... Planowalam w zeszle wakacje, z Cami, ale ciaza okazala sie byc bardziej dajaca we znaki niz sobie tego zyczylam i nie odwazylam sie :(
OdpowiedzUsuńbardzo się cieszę na Wasze spotkanie z Zieloną :) Kraków o każdej porze jest boski :)))
OdpowiedzUsuńTez mam ochotę na taki weekend:-) super!
OdpowiedzUsuńmarucia
oj jak ja bym pojechala do krakowa. kiedys jezdzilam z warszawy na jedniowe wagary:-) malina jeszcze w zyciu nie byla!!! szybko muimy no naprawic.
OdpowiedzUsuńpodziwiam zielona za te powieke, co nie drgnela. u nas w weekend nocowaly dwie przyjaciolki maliny i powieka drga mi do dzis!!! choc o dziurach w schodach staram sie myslec: patyna:-)
lylowa
Od wczoraj próbuje skomentować i mnie nie wpuszcza. Ale tak mam z blogspotem często, więc cierpliwie próbuję.
OdpowiedzUsuńNa zdjęciach Kraków wygląda jak wyludniony! Pewnie ta mokra jesień nie miała wielu fanów - dobrze, że Was nie zniechęciła. Jeszcze raz napiszę, że było nam bardzo miło Was gościć i macie tak fantastyczne dzieci, ze nie ma co drgać:)
I miło poczytać przyjemne rzeczy o sobie. Sami siebie niekoniecznie tak widzimy, dobrze czasem spojrzeć z boku.
lubię tak: aktywnie i twórczo! super!
OdpowiedzUsuń