sobota, 5 lipca 2014

groza i fascynacja czyli dziecko w podróży

Jest pewna babcia z placu zabaw która regularnie ze mną rozmawia. Jest to duży akt odwagi z jej strony, gdyż ja przybieram w takich miejscach odpychający wyraz twarzy, a że z natury sympatyczną osobą nie jestem, to jak już się postaram na odpychająco zrobić to drżyjcie mury. Ale babcia ma nieprzepartą potrzebę komunikacji. Darzy mnie też (w czym nie jest odosobniona) mieszaniną fascynacji i zgrozy.

No bo mam trójkę dzieci (fascynacja). Które chodzą zawsze stanowczo za lekko ubrane (zgroza)  a mimo to nie chorują (fascynacja, duży pytajnik). Dzieci te brudzą się na placu jak trzy świnki peppy (zgroza, zgroza i jednak odrobinę fascynacji). Bawią się na przykład ziemią (zgroza), grzebią w piachu ręką a nie łopateczką (zgroza, zdrobnienie to cytat), siadają na piasku i na trawie a mimo to- nie chorują (zgroza).
Ostatnio wynikła konwersacja o wakacjach. Pani jedzie z córką i wnuczką nad polskie morze. Córka chciałaby niby za granicę, ale się boi. O co? W zeszłym roku bała się że sobie nie poradzi, bo mleko, pieluchy, butelki. W tym roku dziecko ma trzy lata. No ale- co ono tam będzie jadło za tą granicą? Nic mu nie posmakuje i z głodu umrze. No a pani (to do mnie) nie boi się że Ada nie będzie miała co jeść w tych Włoszech?
[przed oczami przemykają mi stragany pełne dojrzałych pomidorów, melonów, arbuzów, cukinii, krewetki, kalmary, obsypana świeżą rucolą pizza, nieziemskie pasty..]
-Nie. Coś tam zawsze sobie znajdzie co lubi, a jak nie- trudno. Nie umrze z głodu przy pełnym stole.
(groza, fascynacja)

Generalnie, ja rozumiem panią i córkę pani- że one się boją. Rozumiem w tym sensie, że jestem w stanie pojąć zamiłowanie do rutyny, tego jakzwykle, pieluszka na przewijaku pod ręką, spacerek, zupka, drzemka w łożeczku. Podążanie codziennymi ścieżkami jest łatwiejsze, wygodniejsze i przez to dla wielu-przyjemniejsze. Użeranie się ze zmianą pieluchy na tylnym siedzeniu, marudzenie, nieprzewidziane wypadki, jako cena wakacji to dla wielu gra nie warta świeczki.

Ja jednak zwariowałabym gdybym nie mogła wyjechać. Robimy pewien kompromis- póki młodsze nie podrosną nie zwiedzamy za wiele. Dużo plaży to nasza wspólna pasja. Starszaki-szkolniaki już doceniają magię nocnych wyjść i zwariowanych pór chodzenia spać. Kto nie docenia, przysypia w spacerówce na siedząco.
Kupujemy lody i wozimy nocniki, pieluchy, przewijamy gdzieś po drodze.

Opowiadam to pani z placu która mnie wypytuje i widząc jej reakcje (zgroza, fascynacja) czuję się co najmniej jak podróżniczka jadąca z niemowlęciem i czwórką maluchów na wyprawę stopem do Afryki.

A tym razem jeszcze łatwiej będzie bo po 7 latach pożegnaliśmy w naszej rodzinie pieluchy-już na zawsze!

21 komentarzy:

  1. Gratuluje pozbycia sie pieluch! A ja nie rozumiem. Nie rozumiem strachu przed wyjazdem za granice. Nad polskim morzem tez nie bedzie domowego przewijaka. Cati kilka dni temu w restauracji osrodka wczasowego na obiad jadla suche ziemniaki i makaron nitki bo nic innego sie dla niemowlaka nie nadawalo :D Camilla bitych siedem dni rybe z frytkami.
    Wszystko co u pani babci definujesz zgroza i podziwem dla mnie jest normalnoscia, po co isc na plac zabaw jesli dzieci maja tam stac na bacznosc? Ja nie raz slyszalam, ze odwazna jestem bo podrozuje z maluchem, a teraz z maluchem i siedmiolatka sama (!) i sie nie boje. Czego???
    A off topic - napiszesz jak na zaglach bylo? To dopiero hard core z trojka dzieci ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A co do zbyt lekkiego ubierania, to hehe, sama wiesz, co w Polsce przezywam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tez stawiam na kompromis, dla kazdego co innego on oznacza. Dla mnie granica jest duzy dyskomfort dzieci lub nasz. Gdy zwiedzamy wybieramy miejsca ktore zainteresuja tez Piotrka, nie jezdzimy na razie w dlugie trasy bo Tomek spazmuje w foteliku i nie chodzimy po gorach, bo nie podoba mi sie noszenie dziecka godzinami w nosidle jak plecak. Wychodzimy na cale dnie wiec przewijanie i karmienie gdzie badz msm.w malym paluszku
    .Ale to tylko kilka lat. W miedzyczasie mozna sie dostosowac.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mysle jednak ze poki co nie odwazylabym sie na wycieczke do obcego kraju, zwlaszcza egzotycznego w sezonie chorobowym. Ze wzgledu na Tomka, ktory sporo chorowal. Antybiotyki, zastrzyki. Balabym sie wyladowac z nim w szpitalu za granica.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ja o tym- że dla każdego kompromis co innego oznacza :) ważne żeby być zadowolonym a nie na siłę wtłaczać się w jakiś model: czy podróżować i męczyć się , czy nie podróżować i płakać za tym :)

      Usuń
  5. Misiek mial 7 tyg jak pojechal na drugi koniec Europy, a potwm to juz jak u Hitchcocka ;) I tak mu zostalo, trase 1500km moglby zrobic bez wysiadania z auta, w samolocie w czasie turbulencji swietnie sie bawi, tylko na miejscu musi sie dziac, ale duzo nie trzeba - woda i plaza wystarcza :)
    Udanych wakacji!

    OdpowiedzUsuń
  6. :)) ja z L. byłam trochę bardziej ostrożna ;) -zresztą do ukończenia przez nią roku nie mieliśmy samochodu, ani tym bardziej pieniędzy na bilety lotnicze, ale pociągiem tu i tam jeździliśmy. za to Leoś podróżuje na dalsze dystanse (ok. 100km) od 2 tyg życia. potem chorował, mieliśmy generalny remont w mieszkaniu, więc trochę zwolniliśmy. ale jako 10 miesięczniak Leo pojedzie (mam nadzieję!) 1000 km w jedną stronę- niestety kiedy nie śpi, marudzi już po godzinie jazdy, ale pojedziemy w nocy i mam nadzieję, że będzie ok. ogólnie to raczej też wszędzie włóczymy (z musu) dzieci. ostatnio świętowaliśmy magisterkę mojego brata spacerem o 21ej na Kopcu Kościuszki w Krakowie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. generalnie ja z Nelą byłam nieco mniej wyluzowana niż teraz :)
      my jak jechaliśmy w dzień praktykowaliśmy takie cykle- spanie, zabawianie (zabawki, piosenki, wspólne śpiewanie), podjadanie (suchy prowiant), nieco marudzenia i w końcu postój ;)

      Usuń
  7. moje dzieci w Polsce te zawsze za lekko ubrane:-) i tez spotykam sie z fascynacja, gdy mowie, ze moje dzieci do tej pory tylko raz antybiotyk przyjmowaly. w Holandii w druga strone: nasze dzieci zawsze pierwsze maja czapki i podziw mieszany z zazdroscia jest, gdy mowie, ze do tej pory tylko jeden raz zapalenie ucha bylo:)
    co do podrozy, to tak jak piszesz: jednym sie zwyczajnie nie chce ''meczyc'' z pieluszka na tylnym siedzieniu samochodu (np. mi;) - przyznaje sie bez bicia -jestem wygodna, a zwlaszcza na wakacjach chce, zeby przyziemne zycie bylo dla mnie jak najlatwiejsze:)), inni z kolei nie widza w tym niewygody i jada w dalekie podroze. my jezdzilismy ''a granice'', bo do Polski i tych 8-10 godzin w samochodzie nie wspominam dobrze, choc da sie przezyc;)
    Babcia ''przyczepila'' sie do Ciebie, bo mimo odpychajacych min, czego bys tu o sobie nie napisala, wygladasz sympatycznie i juz:DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no własnie bycie "wygodnym" to nic złego, choć wolę jak ktoś mówi że mu się nie chce, niż jak obawia się że mu "zagranica" dziecko zagłodzi ;)
      choroba, muszę popracować nad wyglądem ;))))

      Usuń
  8. Uwielbiam te interpretacje w nawiasach, zaraz mi się wizualizuje wyraz twarzy pani starszej :D
    A u nas po połowie - ja z tych na luzie, mąż z tych przeżywających zgrozę :P Bywa trudno z perswazją :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Aha, stanowczo zaprzeczam pogłosce, jakobyś była osobą niesympatyczną :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Pa pa pieluchy na zawsze ?:))) nigdy nie mow nigdy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w naszym przypadku możemy z całą pewnością stwierdzić że na zawsze :)

      Usuń
  11. No bo mam trójkę dzieci (fascynacja). Które chodzą zawsze stanowczo za lekko ubrane (zgroza) a mimo to nie chorują (fascynacja, duży pytajnik). Dzieci te brudzą się na placu jak trzy świnki peppy (zgroza, zgroza i jednak odrobinę fascynacji). Bawią się na przykład ziemią (zgroza), grzebią w piachu ręką a nie łopateczką (zgroza, zdrobnienie to cytat), siadają na piasku i na trawie a mimo to- nie chorują (zgroza).

    // jak mocno to znam. Mieliście piękne mini wakacje na żaglach. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń