To jak wychowuję, nie wynika z jakiejś przemyślanej wcześniej teorii. Wiele się zmieniło, od kiedy na stole w moim salonie wylądowało po raz pierwszy nosidełko z czterodniowym noworodkiem, a my z mężem spojrzeliśmy na siebie z pytaniem: no dobrze, i co teraz? Wiem czego chcę nauczyć swoje dzieci, jakie mam priorytety. Ale wiem też, że wychowanie to także wspólne tworzenie rodziny; zgodna koegzystencja. Potrzebowaliśmy czasu żeby się dotrzeć jako rodzina, jako rodzice.
Myślę, że moją mentalność paradoksalnie bardziej ukształtował tata niż mama. To ciekawe, bo mieszkałam od urodzenia w Polsce, w Argentynie bywałam wakacyjnie, a mimo to bliżej mi do mentalności kraju, z którym w zasadzie się nie identyfikuję. (Czy mentalność przekazuje się wychowaniem? czy w genach? czy kształtuje ją miejsce zamieszkania?). Podobnie z moim modelem wychowawczym. Wiele z rzeczy, o których piszę poniżej, wynika z modelu który przywiózł ze sobą mój tata.
Dla mnie dzieci nie są pępkiem świata. Nie są celem mojego istnienia ani jedynym sensem naszego życia. Ich kolejne dołączanie do naszej rodziny nie wywróciło jej do góry nogami. Wchodząc do rodziny, wnoszą do niej coś nowego, cennego ,a jednocześnie muszą się dostosować do panujących reguł, współtworzyć rodzinę mając swoje prawa i obowiązki. Nauczyć się- w tym środowisku pełnym miłości i życzliwości- funkcjonowania w społeczeństwie, aby coraz bardziej do niego wychodzić.
Ale w naszej rodzinie równie ważni jak dzieci jesteśmy my, mój związek z męzem, a także każde z nas z osobna. Dzieci towarzyszą nam praktycznie we wszystkim, rzadko robimy coś sami, ale też nie kształtujemy tego co robimy pod kątem dzieci. Owszem, poświęcamy im czas i towarzyszymy podczas wypraw do dziecięcego teatru, na sanki etc. Ale gdy my mamy ochotę na wyjście czy wyjazd, dzieci towarzyszą nam. Dla mnie ważne jest wychodzenie z domu, chodzenie do kawiarni, restauracji, muzeów, wyjeżdżanie. Dzieci od małego chodza z nami- Julek był pierwszy raz w kawiarni mając dwa tygodnie. W zeszłą sobotę byliśmy na kolacji z grupą znajomych w restauracji, dzieci zjadły spaghetti a później zasnęły- Nela i Julek na sofie, Ada w wózku. Ponieważ są do tego przyzwyczajeni od małego, nigdy nie widziałam aby się "męczyli", płakali, marudzili. Starsi zamawiają sobie jedzenie, potem całą trójką pałaszują, wyciągają kredki i rysują, jak są zmęczeni padają wśród gwaru rozmów. Przeniesieni do samochodu i łóżek w domu śpią dalej. My też opanowaliśmy umiejętność pogodzenia prowadzenia dyskusji na intelektualne tematy z jednoczesnym opanowywaniem latającego na boki spaghetti czy przewijanie i karmienie w różnych dziwnych miejscach. Chodzą z nami w różne miejsca czasem wynosząc coś z tego dla siebie ( na przykład Nela jest teraz wielką fanką oglądania obrazów w muzeach) a czasem po prostu nam towarzysząc (noworodkowi wystarczy bliskość mamy, w chuście, słysząc bicie serca, moje niemowlaki były szczęśliwe wszędzie). Nie mamy poczucia że dzieci nas ograniczają, że rezygnujemy z czegoś dla nich- więc i z większą radością poświęcamy czas na ich przyjemności. Na pewno są ludzie którzy nie czuliby się źle rezygnując z tego wszystkiego; ja na pewno tak. I nie wysżłoby to naszej rodzinie na dobre. Są osoby, które po urodzeniu dziecka mają potrzebę zaszyć się w domu, sam na sam z dzieckiem. Ja próbowałam przy Neli i mało nie zwariowałam. Ja czułam sie szczęśliwa rozmawiając z przyjaciółmi z dzieckiem przy piersi :)
Z tymi wyjściami wiąże się kultura jedzenia, bardzo dla nas ważna. Od kiedy umieją siedzieć nasze dzieci wszystkie posiłki spędzają siedząc przy stole.. Próbują różnych potraw, od niemowlęcia grzebiąc nam w talerzach. Gdy któreś skończy, musi poczekać przy stole aż inni zjedzą (no, chyba że po-posiłkowa rozmowa nadmiernie się przedłuża), porozmawiać ze wszystkimi. Od małego powinno zachowywać się stosownie do sytuacji i miejsca, ubrać się odpowiednio do okoliczności.
Jest u nas w domu dużo czytania i rozmawiania, mało TV (czasem wybrane ciekawe programy, filmy czy bajki oglądamy na DVD lub w internecie), nie gramy na komputerze. Dużo czasu spędzamy na dworze, aktywnie. Staramy się jeść zdrowo i sezonowo, choć nie robimy z tego religii.
Co jest dla mnie ważne? Żeby były otwarte, tolerancyjne w rozumieniu- szanowania inności, i nie wtrącania się dopóki nie dzieje się krzywda. Są wychowywane jako luteranie, ale z wiedzą i poszanowaniem innych religii oraz postaw takich jak ateizm czy agnostycyzm. Stykają się z także z naszymi najlepszymi przyjaciółmi, którzy są parą homoseksualną i mam nadzieję że dzięki temu wyrosną w przekonaniu o równości orientacji seksualnych.
Żeby znały wartość pracy.
Żeby miały umysły krytyczne, nastawione na argumentowanie, poddawanie weryfikacji tego z czym się zetkną.
Żeby rosły otoczone sztuką i dobrą literaturą.
Żeby znały wartość relacji międzyludzkich, wartość rozmowy, bycia razem. Poznały sztukę kompromisu, dyplomacji, przyjemność dawania. Przyjemność kochania, wychodzenia naprzeciw drugiego człowieka.
Żeby lubiły sport, aktywne spędzanie czasu, dobre jedzenie.
Żeby nie były konsumpcyjnie nastawione do życia. Żeby doceniały raczej być niż mieć.
Na ile się to uda- nie wiem. Ale wiem ile ja wyniosłam ze swojego domu i wierzę, że w ich przypadku będzie podobnie.