Jestem!
Ale mnie życie ostatnio pochłonęło. Ledwie starcza mi czasu na facebooka :)
Pracuję, spędzam czas z dziećmi. Przygotowuję się do recitalu organowego na 24 stycznia. Poza tym śpiewam w dwóch chórach- w chórze parafialnym, oraz w ośmioosobowym zespole wokalnym, który założyliśmy ze znajomymi.
Z tym zespołem to jest w ogóle fajna historia. Jakieś półtora roku temu zastanawialiśmy się, czy posłać Nelę na religię, czy jeszcze odczekać jakiś czas. Ja miałam jakiś kryzys wiary, nie miałam przekonania. Nie potrafiłam też jakoś "przenieść" się do lubelskiej parafii. No ale posłaliśmy. I zapoczątkowało to lawinę ciekawych i dobrych wydarzeń w moim życiu, nie tylko związanych z religią!
Okazało się, że kantorem jest u nas świetny organista, niesamowicie wykształcony i na poziomie muzyk, po studiach w Polsce i w Niemczech, który w dodatku jest również ...prawnikiem (zupełnie jak mój mąż- i żeby było śmieszniej noszą to samo imię!) Facet jest dodatkowo bardzo sympatyczny i otwarty. Zaraz zaangażował mnie do grania zastępstw za niego na nabożeństwach- jego pasją jest latanie na szybowcach, więc czasem "odlatuje" na cały weekend albo i dłużej. Już całkiem sporo razy go zastępowałam- i grając na nabożeństwie, i prowadząc za niego próbę chóru parafialnego. Jeśli chodzi o chór, po kilku nabożeństwach na których normalnie ze wszystkimi pieśni śpiewałam, pani siedząca ławkę obok kategorycznie kazała mi się zapisać do chóru. Byłam sceptyczna, bo chóry parafialne często są..no delikatnie mówiąc cienkie. No ale poszłam i -bomba! Świetni ludzie, naprawdę dobrze śpiewający zespół.
Potem poznałam tam fajne małżeństwo w naszym wieku, i okazało się że dziewczyna redaguję informator naszej parafii, coś jakby gazetkę. I po jakimś czasie poprosiła mnie o artykuł o muzyce. Wyszło chyba nieźle, bo teraz jestem w redakcji informatora i piszę artykuł o muzyce do każdego wydania. Plus jestem współredaktorem fejsa parafialnego, też głównie o muzyce tam piszę.
Następnie okazało się że z panem kantorem łączy nas wspólne marzenie- śpiewanie w małym, profesjonalnym zespole wokalnym. No i udało się przejść od słów do czynu, spotykamy się raz w tygodniu na próbach, a w styczniu pierwszy występ,
A z dziewczyną od informatora byłyśmy już dwa razy na kawie i zapowiada się fajna znajomość.
Niesamowite, nie?
Poza tym Adam skończył pierwszy rok aplikacji, z powodzeniem zdając trzy kolokwia. A od stycznia- tfu, żeby nie zapeszyć!- zaczyna pracę na okresie próbnym, w kancelarii.
Do miłego :)
"No i jak wam się tam mieszka w tym Lublinie?"
środa, 10 grudnia 2014
poniedziałek, 6 października 2014
jesień na ścianie wschodniej- i o dziękowaniu
Zapraszamy do zajrzenia w naszą jesień:
Ada- melancholia na rowerze
bieg przez park
Julian- taki duży i taki mały
Kontakt ze sztuką
Furtka do tajemniczego ogrodu...
Hulajnożystka:
Rolkarka :)
sobota na działce- układając mandalę:
I na koniec pytanie do was, odnośnie treści kolejnego posta.
Czy umiecie dziękować za to co macie? Dziękować, czy być wdzięcznym. Komuś, czemuś, losowi, sobie? Pamiętacie o tym na co dzień, a może nie ma to dla was znaczenia?
Uważacie że macie mało- czy może dużo?
Ada- melancholia na rowerze
bieg przez park
Julian- taki duży i taki mały
Kontakt ze sztuką
Furtka do tajemniczego ogrodu...
Hulajnożystka:
Rolkarka :)
I na koniec pytanie do was, odnośnie treści kolejnego posta.
Czy umiecie dziękować za to co macie? Dziękować, czy być wdzięcznym. Komuś, czemuś, losowi, sobie? Pamiętacie o tym na co dzień, a może nie ma to dla was znaczenia?
Uważacie że macie mało- czy może dużo?
sobota, 4 października 2014
rozmawiałam z panią
Prosiliście żebym dała znać jak po rozmowie z panią.
Pani z klasą jest. To była rozmowa a nie pyskówka albo budowanie okopów.
Oczywiście nie poszłam z bagnetem na sztorc. Łatwo jest pójść do kogoś z gębą, ale wtedy atakowana pretensjami osoba okopuje się i odpiera atak.
Powiedziałam więc że nigdy nie wtrącam się w pracę pani, przeciwnie bardzo cenię to co robi i pierwszy raz przychodzę z jakimś problemem (to prawda. poprzednio był tylko raz mój mąż, kiedy chcieli odpytywać nasze dziecko z zawartości koszyczka ze święconką). I wyłożyłam co budzi mój niepokój. Pani powiedziała że widzi, że dzieci potrafią się kontrolować i wtedy zachowują się poprawnie. Nie chodzi o jakieś wielkie przewinienia, gadanie na lekcji, brak dyscypliny. Chciała ich zmotywować do tej samokontroli. A wie od dzieci, że większość z nich nie lubi odrabiać pracy domowej, bo kradnie im to czas wolny. Więc w tym sensie praca domowa miała być karą- bo oni nie lubią mieć dużo zadane. Więc za karę mają zadane więcej.
Mówi że nie pomyślała że dzieci mogą to inaczej odebrać. I że przemyśli to sobie. Zobaczymy co z tego wyniknie.
Ja w ogóle jestem zwolenniczką pozytywnej motywacji. A przynajmniej żeby negatywna nie była jedyną. Może- mówię tu o 2 klasie, a więc małe dzieci, pani jest ich wychowawczynią- zbierać jakieś pozytywne znaczki za udany dzień i nagradzać? dla dzieci nagrodą jest choćby wspólny, nadprogramowy spacer z panią czy przegadanie części lekcji. to jeszcze ten etap kiedy większość z nich bardzo lubi panią i zachowuje się tak a nie inaczej nie ze złej woli. raczej trudno im usiedzieć, zmilczeć, powstrzymać się. A z kolei za dużo negatywnych znaczków pozbawić jakiejś atrakcji- w końcu atrakcje są dla tych co potrafią się zachować.
Nie wymądrzałam się zresztą, bo pani jest nauczycielką z o wiele większym stażem niż ja. No i to w końcu jest jej problem, ja mam swoje w swojej pracy :) Tutaj jestem rodzicem i wiem czego nie chcę dla mojego dziecka. I tyle.
Pani z klasą jest. To była rozmowa a nie pyskówka albo budowanie okopów.
Oczywiście nie poszłam z bagnetem na sztorc. Łatwo jest pójść do kogoś z gębą, ale wtedy atakowana pretensjami osoba okopuje się i odpiera atak.
Powiedziałam więc że nigdy nie wtrącam się w pracę pani, przeciwnie bardzo cenię to co robi i pierwszy raz przychodzę z jakimś problemem (to prawda. poprzednio był tylko raz mój mąż, kiedy chcieli odpytywać nasze dziecko z zawartości koszyczka ze święconką). I wyłożyłam co budzi mój niepokój. Pani powiedziała że widzi, że dzieci potrafią się kontrolować i wtedy zachowują się poprawnie. Nie chodzi o jakieś wielkie przewinienia, gadanie na lekcji, brak dyscypliny. Chciała ich zmotywować do tej samokontroli. A wie od dzieci, że większość z nich nie lubi odrabiać pracy domowej, bo kradnie im to czas wolny. Więc w tym sensie praca domowa miała być karą- bo oni nie lubią mieć dużo zadane. Więc za karę mają zadane więcej.
Mówi że nie pomyślała że dzieci mogą to inaczej odebrać. I że przemyśli to sobie. Zobaczymy co z tego wyniknie.
Ja w ogóle jestem zwolenniczką pozytywnej motywacji. A przynajmniej żeby negatywna nie była jedyną. Może- mówię tu o 2 klasie, a więc małe dzieci, pani jest ich wychowawczynią- zbierać jakieś pozytywne znaczki za udany dzień i nagradzać? dla dzieci nagrodą jest choćby wspólny, nadprogramowy spacer z panią czy przegadanie części lekcji. to jeszcze ten etap kiedy większość z nich bardzo lubi panią i zachowuje się tak a nie inaczej nie ze złej woli. raczej trudno im usiedzieć, zmilczeć, powstrzymać się. A z kolei za dużo negatywnych znaczków pozbawić jakiejś atrakcji- w końcu atrakcje są dla tych co potrafią się zachować.
Nie wymądrzałam się zresztą, bo pani jest nauczycielką z o wiele większym stażem niż ja. No i to w końcu jest jej problem, ja mam swoje w swojej pracy :) Tutaj jestem rodzicem i wiem czego nie chcę dla mojego dziecka. I tyle.
czwartek, 2 października 2014
nauka za karę
Nauczycielka Neli-skądinąd bardzo fajna, więc krytyka nie będzie dotyczyć jej osoby tylko tego konkretnego zachowania- daje pracę domową za karę. Dwa razy była to kara zbiorowa- tzn. jedna, dwie osoby rozwalały lekcję, więc cała klasa dostała więcej zadań z ćwiczeń. Już wtedy wybierałam się ze znakiem zapytania na twarzy. Nie poszłam, a dziś Nela przyniosła tę samą koncepcję tylko usystematyzowaną.
To znaczy- za złe zachowanie na lekcji dziecko dostaje kreseczkę w tabelce na końcu zeszytu. To jest jeszcze ok. No ale dalej- po zakończeniu dnia lekcji dziecko ma karną pracę domową. Ma przepisać ze słownika ortograficznego tyle wyrazów z trudną literką (wyznaczoną na dany dzień) ile ma kreseczek z tego dnia. A następnie ułożyć z tymi wyrazami zdania.
Moje dziecko lubi chodzić do szkoły, wręcz bardzo. Na propozycję nauczenia się czegoś reaguje entuzjazmem. Ma już nawyk, że gdy czyta coś co nie do końca rozumie, sama drąży, szuka w innych książkach, w encyklopediach. Lubi czytać sobie słownik. Nauka to dla niej przyjemność, frajda, pasja. I ja chciałabym, żeby tak zostało. Żeby nauka, także ortografii, pozostała dla mojego dziecka przyjemnością, a nie- na miłość boską- karą! Żeby sprawdzała ciekawe wyrazy bo to interesujące a nie za karę! Nela gdy mi o tym opowiadała, sama z siebie powiedziała, że przeciez teraz dzieci przestaną lubić się uczyć.
Druga sprawa to praca domowa jako obowiązek. Dla mnie bardzo ważne jest aby obowiązki nie wiązały się dla naszych dzieci z czymś przykrym. Żeby myślały raczej o pożytku wypływającym z wykonywanego obowiązku, o satysfakcji którą można czerpać z obowiązku dobrze wykonanego. Wszystko to bierze w łeb, gdy praca domowa, a więc obowiązek, jest zadawany za karę.
I tak na marginesie zupełnie dwie rzeczy. Nela czyta płynnie i samodzielnie od czwartego roku życia. W związku z tym ortografię ma w małym palcu, wysoko ponad poziom 2 klasy. Zdarza jej się natomiast gadać na lekcji, za co zarobiła kreseczkę. Na pewno znajdzie się w klasie dziecko, które jest grzeczne jak aniołek, a z ortografią na bakier i dodatkowa nauka "za karę' bardzo by mu się przydała. Druga sprawa- co ma piernik do wiatraka, a gadanie na lekcji do ortografii.
Idę jutro porozmawiać z panią.
A co wy myślicie o nauce za karę?
To znaczy- za złe zachowanie na lekcji dziecko dostaje kreseczkę w tabelce na końcu zeszytu. To jest jeszcze ok. No ale dalej- po zakończeniu dnia lekcji dziecko ma karną pracę domową. Ma przepisać ze słownika ortograficznego tyle wyrazów z trudną literką (wyznaczoną na dany dzień) ile ma kreseczek z tego dnia. A następnie ułożyć z tymi wyrazami zdania.
Moje dziecko lubi chodzić do szkoły, wręcz bardzo. Na propozycję nauczenia się czegoś reaguje entuzjazmem. Ma już nawyk, że gdy czyta coś co nie do końca rozumie, sama drąży, szuka w innych książkach, w encyklopediach. Lubi czytać sobie słownik. Nauka to dla niej przyjemność, frajda, pasja. I ja chciałabym, żeby tak zostało. Żeby nauka, także ortografii, pozostała dla mojego dziecka przyjemnością, a nie- na miłość boską- karą! Żeby sprawdzała ciekawe wyrazy bo to interesujące a nie za karę! Nela gdy mi o tym opowiadała, sama z siebie powiedziała, że przeciez teraz dzieci przestaną lubić się uczyć.
Druga sprawa to praca domowa jako obowiązek. Dla mnie bardzo ważne jest aby obowiązki nie wiązały się dla naszych dzieci z czymś przykrym. Żeby myślały raczej o pożytku wypływającym z wykonywanego obowiązku, o satysfakcji którą można czerpać z obowiązku dobrze wykonanego. Wszystko to bierze w łeb, gdy praca domowa, a więc obowiązek, jest zadawany za karę.
I tak na marginesie zupełnie dwie rzeczy. Nela czyta płynnie i samodzielnie od czwartego roku życia. W związku z tym ortografię ma w małym palcu, wysoko ponad poziom 2 klasy. Zdarza jej się natomiast gadać na lekcji, za co zarobiła kreseczkę. Na pewno znajdzie się w klasie dziecko, które jest grzeczne jak aniołek, a z ortografią na bakier i dodatkowa nauka "za karę' bardzo by mu się przydała. Druga sprawa- co ma piernik do wiatraka, a gadanie na lekcji do ortografii.
Idę jutro porozmawiać z panią.
A co wy myślicie o nauce za karę?
niedziela, 24 sierpnia 2014
Subiektywny przewodnik Pomorze i okolice cz.1- Gdynia
Wróciliśmy wczoraj w nocy z trzydniowej wycieczki, którą sobie zafundowaliśmy na zakończenie wakacji. Mogę powiedzieć jedno- cudze chwalicie, swego nie znacie.
Plaża w wielu miejscach położona jest wysoko nad brzegiem morza co dzieci wykorzystały natychmiast jako zjeżdżalnię:
A tu molo:
Wychłostani wiatrem na molo, udaliśmy się na desery do położonej na przeciwko kawiarni (w Orłowie wszystko jest, i to blisko). Kawiarnia w Domku Żeromskiego, można też zajrzeć do muzeum, my z powodu dzieci darowaliśmy sobie. Za to kawa i szarlotka znakomite, no i siedzieć można w takich fajnych koszach:
A to widok z promenady, przy której znajduje się plac zabaw :)
Tutaj znów scenka z kawiarni, Ada, lody i morze :)
Dzięki autostradom, dojechaliśmy z Gdańska do Lublina (615 km) w niecałe 6 godzin.
Z sentymentem powitaliśmy polskie morze.
Zakochaliśmy się w Toruniu.
Zjedliśmy mnóstwo pyszności.
Ogólnie-klasa.
A teraz fotoreportażu część pierwsza. Środę spędziliśmy leniąc się na plaży Gdynia-Orłowo:
Polecamy bardzo to miejsce! W sezonie jest jak w Sopocie, tylko spokojnie. Molo jest, też ładne, nieco mniejsze i za darmo :) Za to Orłowo wyróżnia się pięknym klifem, widocznym niżej na zdjęciu za molo (lepiej będzie go widać parę zdjęć dalej), można przejść się plażą aż za cypel.
Zjeść można wspaniale w Tawernie Orłowskiej, położonej tuż przy plaży. Na poniższym zdjęciu widać dobrze wspomniany wcześniej klif. Siedzieliśmy jednak w środku za przezroczystą zasłoną, bo na dworze mimo słońca sakramencko wiało :) W Tawernie wspaniałe świeże ryby- ja i dzieci zajadaliśmy się dorszem a Adam jadł znakomitą makrelę w ziołach. Poza tym wzięliśmy naprawdę rewelacyjną zupę rybną. Ze wszystkich stolików jest fantastyczny widok na morze.
A tu molo:
Wychłostani wiatrem na molo, udaliśmy się na desery do położonej na przeciwko kawiarni (w Orłowie wszystko jest, i to blisko). Kawiarnia w Domku Żeromskiego, można też zajrzeć do muzeum, my z powodu dzieci darowaliśmy sobie. Za to kawa i szarlotka znakomite, no i siedzieć można w takich fajnych koszach:
A to widok z promenady, przy której znajduje się plac zabaw :)
Tutaj znów scenka z kawiarni, Ada, lody i morze :)
A tu Julek obserwuje z molo statki i żaglówki których wyjątkowo dużo kręci się w pobliżu wejścia do portu:
W Gdyni można jeszcze zwiedzić oceanarium, ale w końcu w związku z ładną pogodą zostaliśmy do późnego popołudnia w Orłowie, zostawiając zwiedzanie na inny raz. A następnie udaliśmy się do Torunia, o czym będzie w następnym odcinku :)
wtorek, 19 sierpnia 2014
jakie cechy chciałabym mieć a nie mam
brakuje mi bardzo w sobie kilku rzeczy
przede wszystkim- pewności siebie i niezależności ducha
pytanie jak wypracować w sobie cechy których się nie posiada.
da się?
macie takie cechy których wam w sobie samych brakuje?
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
na życzenie- również o plusach :)
Wystarczy napisać o minusach i zaraz domagacie się plusów, optymiści cholerni :)
No więc dobrze. Ale plusy będą bardzo subiektywne, ostrzegam!
1) wiele osób (nie mających trójki dzieci) podziwia ci " że sobie dajesz radę" przypisując ci nadludzkie moce, co mile łechce ego
2) zawsze ma się jakieś grzeczne dziecko. z moich obserwacji wynika że zawsze minimum jedno jest grzeczne, choćby na złość niegrzecznemu rodzeństwu
3) zajmują się sobą nawzajem i jeśli jedno nie ma ochoty się bawić z rodzeństwem, zawsze zostaje ich dwójka. dzięki czemu nie jojczą nam żebyśmy się z nimi bawili
4) totalny luz i brak spinki- to moim zdaniem jeden z ważniejszych plusów. Od Neli do Ady przeszłam taką ewolucję jeśli chodzi o nerwy jak w dowcipie: dziecko połyka monetę, jeśli to pierwsze pędzisz do szpitala, drugie- szukasz czy wyjdzie w pampersie, trzeciemu potrącasz z kieszonkowego
5) widząc w ciucharni fajne dziecięce ubranko masz dużo większą szansę niż niewielodzietni że na któreś z twoich dzieci będzie pasowało
6) nie tęsknisz za niemowlęciem- miałaś tego po kokardę!
7) umiejętność wyłączania się masz opanowaną do perfekcji
8) podobnie jak wielozadaniowość- jedno dziecko karmisz piersią podczas gdy pomagasz drugiemu w lekcjach i słuchasz jak trzecie opowiada ci co mu się śniło zaglądając co jakiś czas czy ci się obiad nie przypala i planując co jutro będziesz robić z uczniami na lekcjach
9) umiesz słuchać ze zrozumieniem trzech ścieżek dźwiękowych jednocześnie
10) jeśli od czasu do czasu zdarza ci się eksplodować, masz na to usprawiedliwienie. kto inny dawno by ich wszystkich pozabijał!
Subskrybuj:
Posty (Atom)