Ach, wakacje!
Leżenie brzuchem do góry...albo do dołu ;) albo na boczku :)
11 dni słońca, żaru, błękitnego nieba. Delikatna bryza. Szum morza.
Długie spacery brzegiem morza, w ciepłym wietrze.
Dzieci, szalejące, ganiające, w euforii piaskowo-błotno wodnej.
Oba skubańce starsze pływają już samodzielnie i nurkują.
Niezliczone zamki z piasku.
A wieczorami- gorące powietrze, sukienki, makijaż, kalmary i pizza.
Najlepsze w świecie czekoladowe lody.
A jeszcze późniejszymi wieczorami- zimne białe wino i długie rozmowy.
Żeby nie było- szczypta kultury wyższej- Tintoretto i paru innych panów w Scuola di San Rocco w Wenecji (w Academii byliśmy poprzednim razem).
Wenecja
nie mam pojęcia co one robią
Damski lans:
w obiektywie najstarszej córki:
nasza najstarsza jak zwykle zaczytana...
...a najmłodsza rozpędzona :)
wróciłam wypoczęta i pełna energii- bez żadnego smędzenia o końcu wakacji, jakoś raźno i ochotnie zabrałam się do zadań na miejscu. i o to chodzi! podbudowałam sobie etos pracy, hehe.
a najbliższe zadanie: sobotnie ogrodowe przyjęcie urodzinowe niejakiej Ady Magdaleny. Uwierzycie że kończy już 2 lata???