Powiem wprost i bez ogródek- jestem polską szkołą megarozczarowana jako rodzic.
Polską- bo nie chodzi mi o naszą konkretną podstawówkę, która jest miła, kameralna i raczej ok.
Mam na myśli polskie szkolnictwo, beznadziejną bryndzę, która nie nadaje się ani dla sześciolatków, ani dla siedmiolatków, ani dla dorosłych.
Oto koronne zasady rządzące polskim systemem edukacji (kolejnośc przypadkowa):
1) Repetitio est mater studiorum do obrzydzenia. Podręczniki, ćwiczenia, zeszyty ćwiczeń....obracanie w kółko tego samego zagadnienia na piętnaście rodzajów. materiał na frapujące prace domowe w rodzaju otocz pętlą, zakreśl kółeczkiem, zaznacz co nie pasuje, pokoloruj, pokoloruj, POKOLORUJ!. Moje dziecko, które kocha się uczyć, w wolnym czasie samo pisze sobie zadania matematyczne i je rozwiązuje, czyta na potęgę, studiuje encyklopedie, pasjonuje się nauką a do szkoły lubi chodzić bo każda forma nauki jest dla niej lepsza niż nic- nie cierpi odrabiania lekcji. Pytałam dlaczego (choć sama się tego domyślałam). Te zadania są nudne, powtarzalne, nie trzeba przy nich myśleć.
2) Umiłowanie teorii: Nadchodzi jakaśtam pora roku, załóżmy wiosna, więc nasz podręcznik (i zeszyt ćwiczen, i ćwiczenia do ćwiczeń) będzie międlił do mdłości temat nadchodzącej wiosenki. Otocz pętlą oznaki wiosny, zaznacz oznaki wiosny, naucz się o oznakach wiosny. I siedzą te dzieci w klasie, słońce wiosenne przegrzewa je przez szyby i pracowicie otaczają kółeczkiem drukowanego przebiśniega. A my tymczasem myk! na wagary nad jezioro, w cztery godziny odznaczyliśmy takie oznaki wiosny którym sie nawet podręcznikowi nie śniło- samodzielnie i na żywo. Rozumiem,klimat podzwrotnikowy można dzieciomj pokazać na fotografiach. Ale zlitujmy się, krokusy??
3) Umiłowanie schematu, czyli pytania typu "prawda, że":jest to mój ulubiony, nasz, krajowy typ pytań, polegający na założeniu że wiemy z góry co nasz rozmówca odpowie, a jedynym celem naszego pytania jest wspólne, relaksujące po-potakiwanie sobie nawzajem. Tak też działa polski system edukacji. Z każdej strony materiałów edukacyjnych wyziera ZAŁOŻENIE. Uczniowi nawet przez przypadek nie jest dane nic odkryć (a zwykle sześciolatka nie interesuje że ktoś to już zrobił przed nim; dla niego odkrycie to odkrycie, eureka!), trzysta tysięcy ćwiczeń na to samo poprzedza zdanie z którego jasno wynika co ma wyjść, co się okaże. Od matematyki po przyrodę. Przy dwustronnym "poznajemy liczbę 14" jest 5 zadań których wynikiem jest 14. Nela nie chce ich zrobić bo wie że wyjdzie 14- podobnie jak wyszło 13 przy poznawaniu 13 etc.
4) The leading voice czyli system rządzi! : rządzi i prowadzi system edukacji. Niepodzielnie i nieodwołalnie. Niektórzy uczniowie są przezeń ciągnięci za włosy, niektórzy na siłę przytrzymywani w miejscu- i nie chodzi mi o to kto tam daje radę ze szlaczkami. Chodzi o zapomniane zjawisko zwane GŁODEM WIEDZY. Jeśli biedne dzieciątko, zachwycone liczbą 14 zechce zapytać co jeśli napiszemy 5 zamiast 4; jeśli nie porzuciło jeszcze naturalnego dla człowieka sposobu poznawania poprzez ciąg pytań samodzielnie skojarzonych (każdy rodzic wie jak łatwo można dojść od bułki na stole do zagadnień wszechświata)- ma przerąbane. 15 pozna dopiero gdy zrobi sto ćwiczeń na 14; o wszechświecie będzie w drugiej klasie, a bułkę nieważne jak sie robi, ważne że jest okrągła a uczymy się o kółeczku drogie dzieci. Nauka ma być PO KOLEI i BROŃ BOŻE MIMOCHODEM. Szkoła zbyt poważną instytucją jest, żeby podążać za dziecięcym umysłem.
Niektóre rzeczy tak łatwo byłoby zmienić. A w każdym razie nie wymaga to wielkich inwestycji finansowych. Wziąć te dzieci w plener, przynieść im plener do rąk, niech powąchają, poczują, przesypią, dotkną. Zważą, pomyślą, wydedukują. Zostaną potraktowane poważnie, one i ich potrzeba wiedzy. Niech będą potraktowane poważnie. To nie wymaga kosmicznego czesnego szkoły prywatnej- bo przecież prywatne szkoły realizują takie rzeczy- mnie na nią nie stać. Cieszę się że są tacy którzy mogą z tego skorzystać, ale ileż można by wprowadzić do szkoły już teraz, wystarczyłoby trochę dobrej woli, zapału, wiosny, zdjęcia z nauczycieli tego nudziarskiego zamordyzmu.
Zastanawiałam się nie raz nad edukacją domową; tyle że moje dziecko na przekór lubi chodzić do szkoły. Z czego sie cieszę oczywiście. Ale większość rozwoju to to, co robimy w domu. Przede wszystkim to, co robi ona sama, a my za tym podążamy.
Najgorsze jest to, że to się robi na samym wstępie. Kiedy można by niektórych nauczyć, a w innych- nie zabić miłości do nauki.