Za to pojechaliśmy już w piątkowy wieczór, o 19 po mojej pracy. Udało nam się upolować fantastyczny hotel- na ulicy Dietla, pomiędzy Kazimierzem a Starym Miastem, w bardzo promocyjnej cenie z racji na brak sezonu. Generalnie był to tego rodzaju hotel na który normalnie nas nie stać- wysoki, duży pokój w ładnej kamienicy, biała,pościel z bawełnianej satyny, megagrube, idealnie miękkie materace w łóżkach, mnóstwo białych ręczników i miniaturowe kosmetyki w łazience. W związku z tym czuliśmy się niesamowicie podjarani i spędziliśmy wieczór oraz poranek ekscytując się wszystkimi detalami a co poniektórzy skacząc po łóżkach. Generalnie jest to maksimum luksusu jaki mi jest potrzebny i nie wyobrażam sobie co jest w naprawdę luksusowych hotelach :) A jeszcze moje ulubione miejskie otoczenia- pod oknami na wysokim pierwszym piętrze ulica, tramwaje, piękne stare kamienice.
Po porannym wybyczeniu się, rodzinnych szaleństwach w pościeli i fantastycznym śniadaniu (najlepsze jest to że nie musisz go robić; musieliśmy za to zabrać nasze dzieci stamtąd po jakimś czasie bo kompromitująco ogołacały szwedzki stół ;)) udaliśmy się do zaplanowanych rozrywek kulturalnych. Najpierw Muzeum Inżynierii Miejskiej. Polecam!! Wystawa interaktywna o kole- sporo stanowisk w których dzieci same mogą przekonać się o różnych zastosowaniach kół i prawach fizyki z nimi związanych. Poza tym wystawa o motoryzacji- samochody, autobusy, konne tramwaje i automobile a także pawilon z zabytkowymi tramwajami, oraz hit- skrzynia biegów w której można pogmerać i zobaczyć jak działa, same "bebechy" samochodu itd- wszystko w zasięgu.Dzieci zachwycone, chcą jeszcze raz pojechać. Bardzo fajnie i naprawdę światowo.
Za to niezbyt światowo w odpicowanym muzeum narodowym- galerii malarstwa polskiego XIX wieku w Sukiennicach. Na widok dzieci obsługa reaguje tam iście alergicznie. Podbiega do nas jak w transie i mówi histerycznym głosem, że dzieci trzeba prowadzić wyłącznie za rękę. Ok. Po czym gdy Nela się zbliża do tabliczki z nazwą obrazu, żeby ją przeczytać (mała tabliczka na samym dole wielkiego płótna, mikroliterki) pani podbiega znowu wołając żeby nie dotykała i nie zbliżała się bo te tabliczki odpadają (!). Na moją uwagę, że nie są chyba zabytkowe, a dziecko tylko chce przeczytać malutkie literki, mówi że "różne są dzieci" a poza tym jak się tak blisko podchodzi to włącza się alarm (!). Poradziłam jej aby zrobili większe tabliczki. Już nie mówiąc o tym że Prado to to nie jest, no nie? No. Ale poza tym, dzieci zachwycone- latały od obrazu do obrazu, pokazywały sobie różne ciekawiące ich rzeczy na obrazach (nawet Ada!), domagały się wyjaśnień i tylko obsługa muzeum studziła ich entuzjazm. Za to zainteresowanie Ady obrazami było pozytywnie komentowane przez innych zwiedzających :)
Pomiędzy muzeami pyszna kawa, a po- pyszny obiad w naszej ulubionej "Dyni". Wszędzie przemiła obsługa i kąciki zabaw dla dzieci.
Późne popołudnie i drugą noc spędziliśmy u naszych chłopaków, objadając się,pijąc i dyskutując. Było pysznie!
Na drugi dzień o świcie do Warszawy, na 10 do kościoła-Adam służbowo, my- duchowo :) krótki spacer (-12!), obiad i urodziny kuzynki. Ja w międzyczasie wpadłam do Ikei po roletę do kuchni- po drugiej stronie ulicy wybudowali nam ostatnio biedrę i wkurza mnie widok świecącego robala wieczorem- no to sobie zasłoniłam :) po urodzinach już do domu.
Jedyna szkoda to to, że nie udało się spotkać z wirtualno-realną koleżanką Zieloną. Oni nie mogli się z domu ruszać, my nie mieliśmy jak wcisnąć w nasz plan wizyty u nich choć za zaproszenie jesteśmy bardzo wdzięczni i na pewno skorzystamy następnym razem! Bo następny raz będzie, jak będzie ciepło- czeka na nas ogród doświadczeń i MOCAK, i Nela marzy o zobaczeniu na żywo witraża Wyspiańskiego a Julek chce wejść "do zamku!"
Jaki to był wspaniały weekend! Aż mi się ciepło robi jak o nim znów pomyślę! Jesteśmy stworzeni do włóczęgi, to jest pewne :)